Pamiętam jak zaczynałem łowić pstrągi i próbowałem uwieczniać je na fotografiach. Nawet najkrótsze ledwowymiarowe sztuki dawały mi wiele radości i takie też fotografowałem. Później już wymagania rosły.
To samo było, jak zaczynałem przygodę z lipieniem czy trocią.
Wracając pamięcią 20 lat wstecz przypominam sobie każdą wędkarską przygodę, którą wtedy przeżyłem i tego od fotografii wymagam. Chwalenie się fotkami to inna sprawa i bardzo rzadko to robię publicznie. Kto ma wiedzieć o połowie, ten wie
Wydaje mi się, że najważniejsza w fotografowaniu jest dbałość o rybę, a nie sama jakość zdjęcia czy wielkość ryby i tego powinniśmy uczyć nasze młodsze pokolenie. Zrobienie foty to często etap, po którym część ryb nie przeżywa z różnych względów (za długa ekspozycja na bardzo niską lub wysoką temperaturę, pozostawanie poza wodą, siłowe ściskanie czy wyhaczanie). Niektórzy, chcąc zrobić idealną fotę, "głaszczą" rybę, żeby usunąć liście, piach itp., usówając tym samym ochronny śluz z jej powierzchni. Fota wychodzi piękna i taką chcą wszyscy oglądać. Niewielu zastanawia się, co później z rybą się dzieje, bo męskie ego lub kompleksy zostały zaspokojone i lajki lecą.
Wydaje mi się, że bardziej powinniśmy się zastanowić nad tym jak postępować z fotografowaną rybą, niż jaķie fotografie ryb chcemy oglądać.
Oczywiście mam na myśli tutaj C&R, bo z trupem to nie ma większego problemu. Można głaskać, ściskać byle dobre tło dobrać i ryba była bez plam opadowych czy odcisków od ręcznika frote.