No to ja zacznę od siebie
To było na początku czerwca, dwa i pól roku temu. Byłem współorganizatorem dużego kongresu kardiologicznego w Szczecinie, który kończył się w sobotę. Strasznie wyczerpująca praca. Postanowiłem w niedzielę dla zregenerowania sił wybrać się nad Regę. Ponieważ to był czerwiec, łowienie zacząłem już od 5.00. Przez pierwsze ponad trzy godziny nuda... Pogoda raczej niezbyt dobra - wyż, lampa, zero chmurki, woda dość niska, przejrzysta. Oczywiście żadnego brania. Już taki lekko zniechęcony dotarłem do obiecującej miejscówki, na której jednak wcześniej nie miałem nigdy żadnego brania. Rzut małą miedzianą wahadłówką, jeden, potem drugi niżej, i następne. Jednak praca tej błyski wydała mi się nieco zbyt mało leniwa jak na takie sielskie warunki
Wziąłem więc mniejszą wahadłóweczkę, 4-gramową, której praca charakteryzowała się właściwie... brakiem pracy
W pierwszym rzucie, na środku rzeki poczułem przytrzymanie, a następnie ryba powoli, ale bardzo pewnie wyciągnęła mi jakieś 5 metrów plecionki. Schowała się w swoim dołku i tam przywarowała. Próbowałem ją delikatnie wyciągnąć, ale za każdym razem słyszałem warkot kołowrotka - ryba wyciągając plecionkę wracała na swoje miejsce. Nie wiem dlaczego pomyślałem, że mam dużego szczupaka. Może dlatego, że kolega nieco niżej niedawno wyciągnął ładnego kaczodziobego? Wychodząc z tego założenia, nieco bezpardonowo zacząłem ciągnąć rybę "na smyczy" nieco niżej, gdzie mogłem wejść do wody i ją podebrać. Stawiała jakiś opór, okresowo wyciągając żyłkę, ale dała się sprowadzić.
Wtedy ją zobaczyłem i nogi się pode mną ugięły, a ja się skląłem, że myślałem, że to szczupak i tak trochę nonszalancko z nim postępowałem. Ujrzałem pięknego, brązowego pstrąga potokowego, który z kolej na mój widok dał susa w dół rzeki wyciągając jakieś 15 metrów plecionki. Tym razem nie pozwoliłem sobie na najmniejszą nonszalancję, i w końcu wyciągnąłem pięknego, grubego kabana o długości 54 cm
To mój jak do tej pory rekordowy pstrąg.