Jarek napisał:A jaki jest cel tej ankiety?
Celem tej ankiety jest poznanie argumentów za tym, że trzymanie mateczników w tajemnicy ma jakikolwiek długoterminowy sens.
Krótkoterminowy sens rozumiem i nie trzeba mi tego tłumaczyć. Tyle tylko, że moim zdaniem w obecnej konfiguracji sens krótkoterminowy stoi w sprzeczności z sensem długoterminowym.
Jest cała masa łowisk, które na przestrzeni dziesięcioleci popadają sukcesywnie w destrukcję z mniejszymi lub większymi fluktuacjami. Trend jest jednak widoczny i pogorszenie stanu ichtiofauny jest wyraźne. Co dało trzymanie w tajemnicy i inne kultowo-pstrągarskie mity? Nic, poza życiem z dnia na dzień i z sezonu na sezon. I jak mi taki poszukiwacz chwili, wędkarski hedonista i człowiek spod znaku
Carpe diem mówi o dziedzictwie dla przyszłych pokoleń, to pusty śmiech mnie ogarnia. Ludzie chcą za darmo pobzykać sobie na boku, a rodziny nie chcą założyć (czytaj: założyć z kolegami łowiska patronackiego, związać się z konkretną wodą). Dokładnie tak jest, że większość nie identyfikuje się z łowiskiem inaczej jak poprzez branie dla siebie (wszystko jedno czy przyjemności czy ryb). Wściekłość za zdradzanie miejscówek wynika moim zdaniem tylko z faktu, że ktoś będzie musiał za darmo bzykać wraz z innymi i czasami będzie musiał poczekać w kolejce. A jak chętnych będzie za dużo, a niektórzy nie będą mieli umiaru w jedzeniu złowionych ryb, to skończy się rzucaniem wędki do pustej studni. Dziedzictwo narodowe, pula genetyczna populacji, ochrona przyrody... to tylko wielkie słowa przylepione do wędkarskiego konformizmu utrzymania za wszelką cenę status quo.
Mnie nie interesuje, czy potok 40 cm którego w tym roku puściłem do wody będzie czekał na mnie jako ryba 45 cm w następnym sezonie. Mnie interesuje gruntowna reforma wędkarstwa, za którą ileś tam ryb może zapłacić swoją głową. Jakie ma znaczenie życie kilkuset rybek wobec ochrony całej populacji wywołanej szybką destrukcją z najazdu mięsożernej szarańczy?
Chodzi o to by destrukcja była szybka, bo powoli umierająca przyroda umyka percepcji ludzi i nikt nie woła na alarm, że mamy już do czynienia z zapaścią polskiej ichtiofauny. Dlatego trzeba dobić trupa i powiedzieć na zgliszczach tak: "Hola, hola panowie, jak chcecie powrotu łowiska do dawnej formy, musicie zrobić coś więcej niż tylko jedzenie czekoladek na zapleczu w tajemnicy przed innymi."
Jeżeli nie doczekam się satysfakcjonującej mnie argumentacji, w sezonie 2010 nie będę się patyczkował. Kierunek - temat "Połowy 2010" i zdradzanie darmowych prl-owskich resztówek romantycznego łowienia z lat '80 i '90. Ludzie będą mieli pożytek z moich postów, bo sobie przynajmniej pojadą po namierzoną rybę. Będę zamieszczał linki do Panoramio ze zdjęciami miejscówek na mapie google, tak, że użytkownik Forsa po kliknięciu będzie mógł sobie wydrukować trasę dojazdu do ryby, którą tam namierzyłem. Rzeka po rzece od źródeł do ujścia. Najlepsze miejscówki zostaną wyrybione. Nie dam rady samemu, więc potrzebuję armii mięsiarzy. Musi być szybko i boleśnie, bo jak wyrybienie rozciągnie się w czasie, to plan nie wypali. Tempo musi być szybsze niż do tej pory, aby ludzie zaczęli się jednoczyć i systemowo temu zapobiegać poprzez reorganizację łowisk.
Może będę znienawidzony, ale gdy efektem tego będzie zaostrzenie przepisów, utworzenie łowisk patronackich, limitowanie dostępu do zadeptanej wody (ilość licencji na odcinek rzeki)... wtedy ze spokojem i satysfakcją napiję się kawy i spojrzę o świcie na nowy wschód słońca...
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek