Choć przedmówcy napisali już niemal wszystko od jednej skrajności do drugiej, to jednak dołożę swoje 3 grosze...
... Nie ulega wątpliwości, że to od czego zaczął się temat tego wątku w wykonaniu Tadeusza jest sporym faktem. Ryb w naszych wodach pomimo tylu zarybień jest coraz mniej, choć nie zarybienia powinny być głównym inkubatorem rybostanu naszych wód a naturalne tarło. Niestety, smutnym faktem jest wciąż ciche przyzwolenie społeczne na kłusownictwo - nie chodzi o siaty itd., tylko zwykłe, pospolite grunciarstwo i spławiki z robalami na górskich odcinkach (choć to nie jest jedyna przyczyna!), uprawiane poprzez bezczelnie się śmiejących w twarz "tu i tam bylców". Nie może więc dziwić sytuacja, w której wielu już nie wytrzymuje tego ciśnienia i frustracja bierze górę - każdy (??) z nas opłaca DROGIE składki (ja np. w 3 okręgach - razem ponad 540zł) a których efekty są mizerne i nieodczuwalne. Płacę (płacimy), bo chcę być w zgodzie z prawem i sumieniem społecznym, choć nie widzę kompletnie tego sensu, szkoda że nikt nie ma sumienia by osobom o takim podejściu zapewnić choć kilka godnych danego okręgu łowisk... Sądzę, że w tym momencie bardziej potrzebni są "milicjanci" nad wodą niż "karpie kroczki" w wodzie...
Będąc dzisiaj na ciężko wyczekiwanej od miesiąca wyprawie (pobudka przed 4 rano, wycieczka 80km w jedną stronę) po raz kolejny się o tym przekonałem napotykając pudełka po robalach i konserwach oraz łuski beretowanych na miejscu ryb (nawet głęboko w dziczy). Wyników nie miałem (jedno trącenie 40taka i 2 okonki), po prostu nie żerowały, choć wiem że tam było ich o kilka więcej niż ten jeden namierzony, jednak w skali całego kilku km odcinka i mega ilości cudownych miejsc... sami wiecie.
To jedna strona medalu.
Innym aspektem w istocie może być argument Tapsa o jakości naszego łowienia (dzisiaj moje Tapsiaki niestety się nie spisały, chyba że na straty
), jednak tą teorię uważam za trochę naciąganą. Otóż głównie dlatego, że są osoby, które mają bardzo dużo czasu na łowienie i spędzają nad wodą niemal każdą wolną chwilę, inne zaś nie mają takiego przywileju, przez co statystycznie są "słabymi" z braku wyników wędkarzami, bo nie mają okazji trafić w TEN dzień i TO miejsce. Nie wierzę, że każdy kto mówi o świetnych wynikach, osiąga je na każdej wyprawie, jest to po prostu niemożliwe.
Na pewno ilość godzin nad wodą i kilometrów w nogach pomaga w lepszym rozpoznaniu łowisk, rozpracowaniu stanowisk ryb i zbudowaniu lepszej strategii, wówczas ma się znacznie większe szanse na powtarzalność wyników jak już się trafi w TO czy TE miejsca. Nie można jednak uogólniać do wszystkich, jeden przez 20 lat łapał ze świetnymi wynikami - dzisiaj biadoli, inny 20 lat miał słabsze od dzisiejszych - nie ma reguły.
Możemy się obwiniać nawzajem za to czy tamto i obrzucać różnymi argumentami (bezsensu), ale i tak wszystkie będą słuszne, i tak nic to nie zmieni, dopóki nie zmieni się mentalność naszego narodu i sposób jego funkcjonowania.
Proponuję wszystkim Kolegom jechać na ryby i zaczerpnąć świeżego powietrza, póki go nie brakuje.