Dziś pofarciło mi się. Zajechałem nad morze, a tu wiatr i niezła już fala. Jeden z kolegów z forsa

schodził z morza bez efektów.
Przez chwilę pomyślałem, że chyba pojadę do domu... Ale przemogłem się i uzbroiłem wędkę.
Kilka razy fala próbowała mnie przewrócić, zmokłem jak nieboskie stworzenie. W pewnym momencie lekkie trącenie

, za chwilę drugie i siedzi!!! Po krótkim holu trotka 53 cm leży już na brzegu. Radość, bo to pierwsza w tym roku. Nic, wchodzę znowu do wody. Rzut, kilka obrotów korbką i znów czuję ciężar na wędce. Tym razem 43 cm - pływa dalej.
Następnych parę rzutów i wędka pulsuje. Kilka pompnięć i spinka

.
Lekko zdenerwowany rzucam dalej. Po 5 minutach - łup!!. Znów siedzi. Tym razem równe 50 cm. Co za dzień

. Mija kolejne 15 minut i wędka się znów wygina. Doprowadzam rybę pod nogi, biorę podbierak, rybka robi zwrot i tyle ją widziałem. Miała koło 45 cm. Nic, niech rośnie. Wystarczy na dziś. Nad wodą byłem niecałe 4 godzinki.
W sumie 3 wyciągnięte i 2 spięte. A dzień zapowiadał się do niczego. Morał z tego taki, że zawsze warto próbować, mimo, że wszystkie znaki na niebie mówią, że nie warto.
http://http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/b817893af3b9fe89.html