I bardzo dobrze, że wprowadzane są limity i ograniczenia. Polaka trzeba trzymać krótko za mordę. Inaczej wszystko wyłowi i zje. Brakuje mi jeszcze tylko porządnych kar pieniężnych, które by ostudzały wyobraźnię mięsiarzy.
Pamiętam kilka lat temu, zawitałem nad Dunajec na początku czerwca. Odcinek pomiędzy Szczawnicą i Krościenkiem. Łowiło się sporo ładnych lipieni. Średnia 40 cm. To była standardowa wielkość. Limit zabieranych ryb - 1 sztuka. Na własne oczy widziałem ekipę czterech chłopa, którzy każdą złowioną rybę zanosili biegiem do samochodu.
Innego dnia obławiam krótki odcinek z dwoma kolegami. Po godzinie 15 przyjechał miejscowy. Łowi poniżej nas. Pierwszy złowiony przez niego lipień dostaje w łeb i do worka foliowego. Miał prawo, nic nie mówimy. Wkrótce holuje drugiego lipienia. Kątem oka patrzymy, co zrobi. Lipień w łeb i do wora. Wyglądało to jakby po pracy wyskoczył po "świeżą rybkę". Pogoniliśmy gnoja. Uciekał aż się kurzyło, do brzegu, na górę po skarpie, do golfa i dzida. Nawet numerów rejestracyjnych dobrze nie dało się odczytać, taki był szybki. Ale rejestracja była miejscowa.
Dodam tylko, że na tym odcinku Dunajca byłem wtedy pierwszy raz w życiu. I co miałem pomyśleć, widząc takie zachowanie. Pomyślałem, że tam to chyba jest norma - każda złowiona ryba w łeb i do wora. I jeszcze taki cwaniak śmieje Ci się w żywe oczy. Totalna bezkarność robi swoje.