Uwielbiam, pewnie jak większość z kolegów łowić na dzikich, lub mało uczęstrzanych odcinkach rzeki.
W niedziele miąłem bardzo nieprzyjemną przygodę, stanąłem oko w oko z ogromnym psem.
Łowiłem sobie w najlepsze gdy usłyszałem, że coś wybiega z lasu po przeciwnej stronie rzeki. Pewny, że to sarna, pełno ich w tej okolicy, nawet nie podniosłem wzroku. Dopiero gdy woba miałem w ręku, a hałas był bardzo blisko podniosłem wzrok. Ogromne czarne psisko waliło prosto na mnie. Zdębiałem, odruchowo cofnąłem się od rzeki, ale szybko do nie wróciłem po chwilowej panice. Pomyślałem, albo cię nożem zaciukam, albo utopie.
Pies przed samą rzeką odbił w prawo i pobiegł…., do właścicieli. 100m dalej dwóch buraków prowadziło luzem jeszcze trzy takie psy. Minęli mnie wznaczej odległości, twarzy nie widziałem.
Stałem przez chwile, zły, zdrenowany, wściekły. Kolega daleko, strach buraką nawsadzać.
Chciałem dzwonić do kolegi, który jest leśniczym na tym terenie. Myślałem przyjedzie szybko, bo blisko mieszka (4km). Da mandat, albo psy odstrzeli. Brak zasięgu.
To już drugi raz gdy spotykam duże psy na rzeką . Poprzednim razem, dwa lata temu, zabrałem chrześniaka na pstrągi .Pojechałem na odcinek łąkowy i dość płytki, rzeka płynie tam w dolince miedzy lasami . Łowił w odległości mniejszej niż sto metrów od mnie . Z lasu za nim wbiegły dwa duże psy i biegły w jego stronę zawróciły gdy zobaczyły, że ja biegnę do chłopaka.
Panowie, czy oprócz porządnego noża macie coś jeszcze do obrony?
Ja myślę o kupieni porządnej gazówy.