Gdzie te czasy, kiedy na pstrągi wstawało się o 2-3 w nocy, żeby zdążyć na pierwszy poranny pociąg albo PKS. Wysiadało się gdzieś na zadupiu, po czym szło się z buta kilka ładnych kilometrów nad rzeczkę. Ta cisza i spokój, żywego ducha, łagodny szmer płynącej wody i wyobraźnia podpowiadająca, że to może właśnie dziś będzie dzień pstrąga...
W tamtych czasach samochód miał mało kto. Człowiek jakoś bardziej szanował wszystko. Dzisiaj samochód może mieć prawie każdy. A samochód jest przecież po to, żeby tyłka z niego nie ruszać, tylko go wygodnie wieźć. Jest droga, jest. To dawaj jedziemy. Przecież nie będę szedł z kapcia. Wygoda, wygoda, tyłek ruszyć szkoda.