Fajnie czytać takie blogi, przypomniały mi się stare czasy, jak z ojcem jeździliśmy na węgorze na jezioro lubie. Syrenka szła po bezdrożach jak terenówka
, też było extremalnie. Tata, ja, wujek i kolega z pracy, no i kupę sprzętu pomiędzy nami, głównie szklaki. Ja zamiast węgorzy łowiłem nierzadko dwu-kilowe leszcze, wujek zacięty spinningista, po niedługiej chwili często przynosił jakiegoś szczupaka, kolega taty piękne płocie, tato czekał na węgorza, raz był raz nie.
Będzie trzeba to kiedyś powtórzyć, puki tato jeszcze żyje.