kaszub1974 napisał:
1.Faktycznie trudno porównywać rzeki polskie z niektórymi innymi, ale wynika to także z tego powodu, że my w Polsce mamy poprzegradzane, uregulowane rzeki nizinne, quasi łososiowe a nie łososiowe. Po prostu pewnych rzeczy w tym min. procesów geologicznych które ukształtowały ilości żwiru i kamieni zalegających na dnie potoków, rzeczek i rzek przymorskich do których uchodzą, nie da się zmienić. Jeżeli dodatkowo zrozumiemy jeszcze, że karpackie dopływy Wisły są de facto odcięte dla ryb anadromicznych (nota bene w przeciwieństwie np. do Niemna dorzecze Wisły było nawet w czasach zamierzchłych bardziej ubogie w łososie) to mamy pełny obraz nieszczęścia. Ilość żwiru i otoczaków determinuje wielkości związane z powierzchniami tarliskowymi i odrostowymi dla wylęgu i narybku (wg. danych, które mogę empirycznie udowodnić na 1 m kw przypada 1,2 szt wylęgu)
Nie do końca to miałem na myśli w kwestii porównań. Bardziej chodziło mi o samą gospodarkę rybacką. Ale fakt, jest tak, jak to opisałeś. Rzeki łososiowe w Polsce w ogóle nie istnieją, co najwyżej możemy mówić o rzekach trociowych.
Łososie to zupełnie inny gatunek i różnice nie występują jedynie w morfologii. Różnią się ekologią bardziej niż można przypuszczać, stąd w tylu rzekach w Polsce restytucja się nie powiodła. Łososie mają inne wymagania siedliskowe. Przede wszystkim ryby młodociane (1+) wymagają występowania odpowiednich siedlisk w rzekach, który po prostu brak w większości pomorskich rzek. Kluczową rolę dla tego gatunku w Polsce pełniły właśnie dopływy górnej Wisły i Drawa, dopóki są niedostępne o polskiej populacji możemy zapomnieć.
kaszub1974 napisał:
Jeżeli rzeczywiście można zastąpić szkodliwe, sztuczne zarybienia tarłem naturalnym to naukowcy ichtiolodzy powinni to ogłosic nie w ukryciu, szeptem nam wędkarzom, ale przede wszystkim głośno aby być słyszalnym i politykom, ktrzy maja na to wplyw. Tak aby można było doprowadzić do zmian prawnych, w których gospodarowanie obwodami rybackimi nie będzie opierało się li tylko na kwotach zarybieniowych wynikających z operatu a egzekwowanych bezlitosnie przeź RZGW. To byłaby w sumie świetna wiadomość, bo wówczas zaprzestanoby jak rozumiem, nie mającego nic wspólnego z możliwościami produkcyjnymi dorzeczy, zarybień smoltami troci i łososi, które, zubazaja pulę genów, a skupionoby się na wdrażaniu zapisów RDW-onej. Liczę tu bardzo na odwagę ekspertów z zespolu zaryb. POM-rskich.
W odniesieniu do troci - zastąpić można, tylko nie ma na to pieniędzy. Na zarybienia brakuje, a są kilka razy tańsze niż nawet najprostsze udrażnianie rzek, o renaturyzacji nie wspominając. A jeśli ktoś się przyzna, że zarybienia są podejściem niewłaściwym, jest wysoce prawdopodobne, że ktoś inny zakręci kurek z kasą na ten cel, a zanim znajdziemy kasę na nowy (jeśli w ogóle) troć znów zginie z rzek, głównie za sprawą rybaków i wędkarzy.
kaszub1974 napisał:
Konsekwencją toku myślenia Marcina będzie teza, że w wodach śródlądowych należy wypuszczać wszystkie trocie i łososie, może z wyjątkiem keltów.
Póki trwają zarybienia ryb nie brakuje. Warto jednak ze względów wizerunkowych ryby wypuszczać. Jednak dbanie o wizerunek wędkarstwa trociowego, to nie tylko wypuszczanie ryb. Należałoby prowadzić statystyki i gdzieś je raportować. Tu PZW, które mogłoby coś robić w tym aspekcie, zaniedbuje całkowicie temat wizerunku.
Jak się skończą zarybienia, trzeba będzie się pochylać nad każdą rybą. Ale i to nic nie da, jeśli tylko wędkarze ograniczą śmiertelność.
Niedawno skończył się okres ochronny w morzu, w 4 milowym pasie wód przybrzeżnych. Jak się okazuje dotyczył tylko wędkarzy, którzy łowią niewielki procent tego co rybołówstwo, a rybacy w tym czasie łowili. Gdzie tu sens i logika?