ŚNIEŻNY ARMAGEDON
Prognozy pogody były niejednoznaczne, albo 12C na plusie, albo blisko zera i opady śniegu. Nieważne ja jadę. Po sobotniej Rybomanii pobudka o 6:20, ale w auto wsiadłem dopiero 7:45, ciężko było się rozruszać. Po drodze już zaczęło prószyć, tak delikatnie. Woda na miejscu okazała się ok i widać , że jest na dalszym spadku. Nadzieja jest. Obrany tydzień temu plan trzeba zacząć realizować. I zarzynają się schody. Okazuje się, że nie zabrałem pary ciepłych skarpet. Po 10 minutach robi się zimno w stopy. Wracam do auta, kombinuje z jakimiś pseudo onucami, a ostatecznie dokładam wkładki z obuwia i jest w miarę ok. Wracam nad wodę i zaczynał łowienie na dobre o 10:05. Po obłowieniu dwóch dyżurnych miejscówek idę daleko w górę. Biel się nasila wraz z opadami śniegu. Jest jednak ok, ciepło po przejściu ok 3 km, aż okulary parują. Coś tam puknie, coś błyśnie w toni, albo szarpie cztery razy w kolejnych rzutach. Taktyka nie zawodzi. Śniegu nadal przybywa, a ja powoli odczuwam, że robi się ciężej i mokro na ramionach. Śnieg to już istny matrix! Patrząc w dal widać już tylko miliony opadających płatków, układających się w pionowe kreski. Dojrzeć lecącą przynętę, zobaczyć gdzie ląduje i poprowadzić ją precyzyjnie jest czynnością wręcz nie możliwą. Zaczynają łamać się pierwsze przeciążone gałęzie drzew od mokrego śniegu. Robi się "ciekawie", a przede mną jeszcze połowa odcinka. Nagle trach, łamie się konar starego dębu i ląduje blisko w wodzie. Za chwile gdzieś w oddali suchy trzask i łomot spadających gałęzi. O nie, dość, przyspieszam i obławiam po łebkach już tylko ciekawsze miejscówki. Kończę kilka minut po 14, całkowicie przemoczony i zmęczony. Brania były, ryby widziałem, nic mnie nie trafiło, więc ok. Jeszcze tylko kilometr jazdy zasypą śniegiem leśną drogą z położonymi choinkami i innymi wiechciami, jazda po omacku do asfaltu i dalej dwugodzinny armagedon na drodze. O dziwo nikt nie wjechał do rowu. Jak widać kiedy groza, to każdy potrafi jechać rozważnie, choć mnie ESP ze trzy razy ujarzmiał
Dróżka dojazdowa na dzień doby.
Dróżka dojazdowa na koniec.