To może i ja opiszę pokrótce swoją przygodę.
Któregoś upalnego popołudnia w pracy zrodził się plan, żeby wyjechać na dwa dni na biwak nad rzekę. Po pracy wiadomo- czasu mało, więc szybkie pakowanie bambetli- byle wszystko jak najszybciej znalazło się w samochodzie i w drogę. Na miejscu okazało się, że nie wziąłem podstawowych pudełek z przynętami. Zresztą nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz
Na szczęście jak to w samochodzie wędkarza przeważnie gdzieś pod fotelami walają się jakieś stare zapomniane woblery, więc miałem co uwiązać na końcu zestawu. Po kilku godzinach łowienia dobrze gryzły tylko komary, w wodzie nie widać żadnego życia. Miałem już kończyć, zrezygnowany i bez wiary w to że w tym upale coś może się zadziać wykonałem ostatni rzut gdzieś daleko- od niechcenia- sam nie wiem gdzie dokładnie wpadła przynęta. Po kilku obrotach korbą jest- siedzi, na dolniku czuć mocny pulsujący ciężar.
Może nie najdłuższa, ale najcięższa troć jaką udało mi się do tej pory wyholować.