Mamy już listopad, a ja dopiero drugi raz w tym sezonie wyskoczyłem za linieniami. Pierwszy raz było we wrześniu, ale trafiłem na spaskudzoną wodę po robotach przy budowie mostu.
tym razem też nie było łatwo wyrwać się z domu. Dwa miesiące od rozpoczęcia okresu ochronnego pstrąga i dwa miesiące do jego zakończenia. Akumulatory trzeba było podładować bo tęskniłem już za rzeką. Pogoda fatalna i miało być jeszcze gorzej, a w perspektywie kilku dni jeszcze większa woda i wiatry, więc o 10:30 jadę. Po drodze staję bo leje i sprawdzam radary pogodowe w necie, będzie ciut lepiej ale bez szału - może. Nad wodą prawie nie pada, a sama woda lekko kopnięta i wiem, że z góry już idzie fala z tamy. Staję na skarpie i widzę potężny wir, a zaraz sznur pęcherzy powietrza - bóbr?? Nie, wydra, więc to dobry znak, bo ryb szuka, a przy wydrze zawsze je łowię. I się nie myliłem, pierwszy dołek i kilka fajnych rybek w podbieraku. później długo nic i jakieś pojedyncze przypadki w okolicach 30cm. Deszcz już cały czas siąpi i na dodatek woda idzie w górę oraz się mąci. łowię jeszcze jednego i w sumie to tyle z ryb. Na koniec rwę cały zestaw w odmętach brudnej wody, więc czas wracać do domu. Trochę błądzę po znanym lesie, ale tam tak jest, trochę obłędnie. Baterie naładowane i może starczą do nowego sezonu, a może jeszcze raz za miesiąc wyskoczę.
A jak u Was?