Dragon sprzęt wędkarski

Dragon sprzęt wędkarski

Witamy na forum wędkarskim FORS, Gość
Login: Hasło: Zapamiętaj mnie

TEMAT: ::::: POŁOWY 2009 :::::

Odp:::::: POŁOWY 2009 ::::: 2009/09/28 07:21 #19345

  • kostekmar
  • kostekmar Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Ardua prima via est
  • Posty: 592
  • Podziękowań: 115
Kacper napisał:
Wątek ten powstał, po to aby kto chce chwalił się swoimi okazami, bez ujawniania miejsca, przynęty itd. Wątek ten nie zostanie zlikwidowany ponieważ jest on od samego początku tego forum (od starej wersji, po dziś dzień).
Jeśli chcesz pochwalić się rybą i powiedzieć z jakiej rzeki ona jest, to pisz w innym temacie(jeśli taki do rzeki istnieje), nie zaśmiecaj tego zdublowanym postem.

Żegnam!

A powyżej troć złowiona w Parśecie. Niby bez zdradzania miejsca. I jeszcze wiele takich.
I jakoś o zaśmiecaniu nikt nie mówi lub zbędne obrzucanie błotem. Oczywiście , jak na więkoszości witryn zasada HOMO HOMINI LUPUS EST góruje.
Pozdrawiam wszystkich miłośników wędkarstwa.
Mariusz
BAŁT

Odp:::::: POŁOWY 2009 ::::: 2009/09/28 09:12 #19349

  • D_MAREK
  • D_MAREK Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 614
  • Podziękowań: 151
quote]
A powyżej troć złowiona w Parśecie. Niby bez zdradzania miejsca. I jeszcze wiele takich.
I jakoś o zaśmiecaniu nikt nie mówi lub zbędne obrzucanie błotem. Oczywiście , jak na więkoszości witryn zasada HOMO HOMINI LUPUS EST góruje.[/quote]

Nie odbieraj tego jako atak na Twoja osobę. Chodzi tylko oto, że jeżeli umieszczasz połów w jednym temacie to niech już tam będzie. Nie powielaj tego w innym wątku, bo nas jako potencjalnych czytających może troszkę denerwować czytanie 2 x tego samego. Zapewniam, że napewno zostałeś zauważony jako łowca i nie musisz na siłę nam tego przypominać.
Pozdrawiam
ZABÓJSTWO NIE DORÓWNUJE ROZKOSZY POLOWANIA
marekd73.blogspot.com/

Odp:::::: POŁOWY 2009 ::::: 2009/09/28 10:03 #19351

  • kostekmar
  • kostekmar Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Ardua prima via est
  • Posty: 592
  • Podziękowań: 115
Nie ma sprawy. Kończę tą dyskusję. Życzę wszystkim udanego zakończenia sezonu.
Ja napewno zakończę sezon 30.09. na znanej rzeczce.
Pozdrawiam wszystkich miłośników wędkarstwa.
Mariusz
BAŁT

Odp:::::: POŁOWY 2009 ::::: 2009/09/28 10:25 #19353

  • D_MAREK
  • D_MAREK Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 614
  • Podziękowań: 151
kostekmar napisał:
Nie ma sprawy. Kończę tą dyskusję. Życzę wszystkim udanego zakończenia sezonu.
Ja napewno zakończę sezon 30.09. na znanej rzeczce.

Wzajemnie, metrówki życzę.
ZABÓJSTWO NIE DORÓWNUJE ROZKOSZY POLOWANIA
marekd73.blogspot.com/

Odp:::::: POŁOWY 2009 ::::: 2009/09/29 20:20 #19507

Uwaga tekst jest dość długi i zawiera kilka wulgaryzmów. Kto nie chce niech nie czyta.

Tydzień w Słowenii (20 – 26 września 2009).

Niedziela – 1 dzień wyprawy.

Droga jak droga, przebiegała znośnie i dość sprawnie – mi szczególnie sprawnie, gdyż nie robiłem za drivera i raczyłem się wyrobami czeskich browarników. W sumie przydarzyła nam się tylko jedna niespodzianka. Mianowicie w drodze pomiędzy Włochami, a Słowenią, a dokładniej w Słowenii, gdy zjeżdżaliśmy bardzo stromymi i wąskimi serpentynami w Alpach Julijskich, zagotowały nam się hamulce i musieliśmy się zatrzymać, żeby je ostudzić.
Dotarliśmy na miejsce. Pierwsze „zdziwko” - rezerwowałem pokoje na dole w pobliżu sauny, a wylądowaliśmy na strychu. Na szczęście chłopaki nie grymaszą za bardzo. Szczerze mówiąc nie było na co.
Szybkie rozpakowanie klamotów i z Costim otworzyliśmy malinóweczkę. Czekamy, aż chłopaki (ekipa, która była przed nami, Daniel, Irek, Remi, Krzysiu i inni, niektórzy czasem tu zaglądają) wrócą z ryb. Zrobiło się ciemno, chłopaków nie ma, malinówki szybko ubywa. Jakbyście przyjechali wtedy z pół godziny później, to raczej byśmy z Costim z Wami nie pogadali :).
Przyjeżdżają chłopaki, poznajemy się na żywo. Za cholerę bym ich nie poznał nad wodą. Na zdjęciach wszyscy wyglądają inaczej. Podziwiam zabitego skorpiona. Tak, tak, to nie był żaden zaleszczotek (takie chopdziły ploty), tylko prawdziwy skorpion. Miał jakieś 5 cm dł. Gadamy, pijemy, słuchamy rad i porad.

Poniedziałek – 1 dzień łowienia - ciekną mi gacie, a miało być tak pięknie

Wstaliśmy chyba o 6 rano tzn. ja wstałem i ściągałem leni z łóżek. Rozmowy wieczorne trwały na tyle długo, że rano miałem małego kacyka. Costi chyba też :)
Chłopaki radzili udać się nad Soczę i znaleźć jakiś zjazd za mostem w Kamnie. Podobno miał ostro schodzić w dół na zakręcie. Jakąś tam ścieżynkę po kilku próbach znaleźliśmy i napaleni jak dziki pędzimy do wody.
Moje pierwsze wrażenie – ależ ta woda zapierd..., na dokładkę jest dość mętna, na głębokości do kolan nie widać butów. Rzucam linką z szybko tonącą końcówką i ... ryję po dennych kamulcach. Coś jest nie tak. Miało być głęboko, a tu płytko i woda pędzi. Rozdzielamy się. Schodzę z Costim w dół. Łukasz z Tomkiem zostają w górze.
Obławiamy po kolei co większe zagłębienia, piękny zakręt i nic się nie dzieje. Zero ryb, rzeka jak martwa. Żadnych owadów, nawet małych rybek przy brzegu nie widać. Przedzieramy się przez chaszcze i schodzimy jakieś pół kilometra niżej. Wynajduję piękną miejscówkę. W bocznej odnodze jest śliczny wlew, na środku wlewu jest ogromny kamulec (wielki jak ciężarówka), woda wpada wprost na tan kamol, pod nim utworzył się piękny (ze 3 metrowy) dołek. Obławiamy, obławiamy i nic. Costi zakłada słoweńską muchę (mucha na 6 gramowej główce) i po chwili jest pierwszy tęczak. Obławiamy dalej, jednak reszta ryb spod kamienia totalnie nas olewa. Dochodzi do na Łukasz. Złamał wędkę, nie ma czym łowić. Dochodzimy do bocznej odnogi, do której woda dostaje się od dołu. W odnodze woda jest kryształowa. Podchodzimy i zaglądamy, czy coś tam pływa. Na nasz widok jakaś ryba chowa się do dziury w skale na głębokości około 2 metrów. Costi z głupia frant rzuca jigiem, widać jak „mucha” pięknie opada. Gdy jest już prawie na dnie spod skały wyskakuje ryba, która się tam chwilę wcześniej schowała i pożera jiga na naszych oczach. Tak został złowiony pierwszy około 30 cm marmurek wyprawy. W dziurze pływa też kilka trochę większych sztuk, w tym jedna ryba ponad 40 cm. Oczywiście niczego już tam więcej nie łowimy.
Łukasz musi wziąć inny kij z auta. Postanawiamy wrócić do Tomka i spróbować gdzie indziej. Dochodzimy do Tomka, a on chwali się pół metrowym tęczakiem i rybą, która nie dała mu żadnych szans. Po rozmowie z nim stwierdzam, że łowiliśmy w zupełnie innych rzekach.
Zmieniamy miejscówkę. Jedziemy kawałek wyżej i odnajdujemy „ostry zjazd w dół na zakręcie”. Dojeżdżamy nad samą wodę. Piękna bania z potężnym wlewem, kończąca się długaśną płanią i ostrym wlewem do rynny. Na drugim brzegu główki (naturalne i sztuczne). Wszyscy zapamiętale łowimy. Nic się nie dzieje. Łukasz z Costim poszli w górę. Tomek stoi i obławia jedną z rynienek. Przebijam się na drugą stronę płani. Postanawiam obłowić główki. Rzucam w największe odmęty, gdzie nawet „słoweńską muchą” na długiej lince nie jestem w stanie dojść do dna. Lipa. Zmęczony i znudzony (od rana nie miałem nawet trącenia), przysiadam na kamieniu. Zakładam czarną pijawkę na wolframowej główce i bawię się nią przy przybrzeżnych kamulcach. Z podziwem patrzę jak pięknie faluje (moje własne dzieło). Nagle spomiędzy kamieni wyskakuje spora rybka i na moich oczach pożera pijawę. Krótka szamotanina przy powierzchni (na żyłce 0,30 rybka nie miała szans) i mój pierwszy marmurek ląduje w podbieraku. Ma trochę ponad 40 cm i jest niesamowicie pięknie ubarwiony. Strzelam 2 fotki z telefonu i delikatnie wypuszczam marmurka do jego domu.
Wracam do Tomka, z góry przychodzą chłopaki. Tomek w tym miejscu na 0, Łukasz od rana nie miał brania, Costi farciarz dołowił chyba 2 lub 3 tęczaki, ja miałem tylko to jedno branie.
Jest dobrze po południu. Postanawiamy zmienić rzekę. Chłopaki (nasze rozpoznanie) tak ładnie opowiadali o Tolmince, a my mamy ochotę na wieczorne lżejsze łowienie. Soca dała na w dupę. Od dziś nazywamy ją Suką.
Znajdujemy polecane progi. Woda brudna, powyżej progów koparki ryją na całego. A żeby to ... . Idę w górę, mam dość mętnej wody. Zbliżam się w stronę mostu drogowego. Wszędzie wody po kostki. Co jest grane? Przeszedłem kilkaset metrów i nie znalazłem ciekawego miejsce do łowienia. Wracam do chłopaków.
Koparki przestały ryć :) Woda w okamgnieniu zrobiła się kryształowa. Schodzę świeżo usypaną rynną i nagle zauważam kilka ładniutkich ryb. Ostrożnie podchodzę, żeby ich nie wypłoszyć. Rzucam małym streamerkiem. Szybki atak, ostry odjazd z nurtem pod drugi brzeg. Po jakichś 2 sekundach mój największy tęczak jakiego miałem na kiju (miał dobrze ponad pół metra ) spada. Cholera. Powtarzam rzuty, ryby nie reagują. Schodzę po Łukasza. Mówi mi, że na czyszczącej się wodzie miał 3 ryby. Prowadzę go na moje miejsce. Ryby widać już jak w akwarium (ta rzeka oczyściła się całkowicie w jakieś 20 min.). Rzucamy, zmieniamy przynęty, ryby nas olewają. Zakładam kiełża. Pierwsze przepuszczenie i siedzi. Po kilku minutkach (waleczny był skurczybyk, a ja łowiłem 4ką z przyponem 0,16)) ładny tęczak (około 50 cm) ląduje w podbieraku. Ma komplet płetw i jest pięknie ubarwiony. Wracam na swoje miejsce, pierwsze przepuszczenie kiełża i znów siedzi. Po chwili niestety spada.
Ryby w ogóle się nas nie boją. Coś jest nie tak. Rzucamy kamieniami, głupole podpływają zobaczyć co wpada do wody. Rzucamy kamolami wielkości ludzkiej głowy, pstrągi nie odsuwają się nawet na cm.
Jesteśmy zdegustowani. Nie po to jechaliśmy taki kawał drogi, żeby łowić „wpuszczaki”. Do wieczora ryby mają nas w ..., my je mamy w tym samym miejscu.

Wracamy na kwaterę. Otwieramy wódeczkę od Krzysia (dzięki Krzysiu). Łukasz z Tomkiem nie mogą pić ze względów zdrowotnych, za to ja z Costim sobie nie żałujemy. Kręcimy jakieś muchozole.
Co my tu kur... robimy?? Po co jechaliśmy taki kawał drogi?? Wszyscy są zniesmaczeni. Atmosfera grobowa, a miało być tak pięknie.

Aha od rana nie wiem dlaczego, bo wcześniej nie ciekły, ciekną mi gacie solvkrokena (puszcza neoprenowa skarpeta na palcach), których używam od maja. W prawej nodze powódź. Więcej ich nie kupię.

Wtorek – 2 dzień łowienia - mam już tego po dziurki w nosie, na dokładkę będę w jakiejś zapyziałej włoskiej tv

Znów robię za budzik. Costi mi grozi, że jak jeszcze raz ściągnę z niego rano kołdrę, to mi wpier.... . Jest koło 6 rano, na dworze ciemno jak, sami wiecie jak. Jemy śniadanie, kawka, herbatka, popierduchy i robi się 7 rano. Jedziemy nad Idricę.
Stajemy na jakimś zakręcie trochę poniżej ujścia Trebusicy. Okolica bajeczna, woda kryształowa, jak w butelce mineralnej. Na głębokości 4-5 metrów widać na dnie kamienie. W bani wypatrujemy dużą rybę. Rozchodzimy się po rzece. Tyle tęczaków ile pływa w Idricy, to chyba ciężko spotkać nawet w stawach hodowlanych. Nie pasuje mi łowienie tęczaków. Chłopaki się „podjarali” i na całego korzystają z „ekskluzywnego burdelu dla bogatej Europy”. W wodzie nie widać niczego poza tęczakami. Co ja robię tu uu uu, co ja tutaj robię ??
Do popołudnia każdy zalicza kilka, kilkanaście tęczaków. Każdy oprócz mnie :(, ja mam tylko spady i odprowadzenia.
Schodzimy się przy aucie. Ze skarpy Łukasz wypatruje „marmura” i to jakiego. Też go widzę. Rybsko wypływa spod kamola na środku rzeki i szuka sobie kryjówek. Wygina się jak murena i tak samo jak ona wciska się we wszelkie możliwe szczeliny. Cholera wie ile ma dł. Jest duuuuży (metrowy nie był ale myślę że miał pomiędzy 80, a 90 cm). Ku naszemu zdziwieniu chowa się pod przybrzeżnym głazem i tam zostaje. W mojej głowie rodzi się szatański plan zejścia po stromych skałach na wodę i spróbowania złapania ryby na „słoweńską muchę”. Podsuwam plan Łukaszowi i sam nie wiem dlaczego ani kiedy to on schodzi na dół, a ja zostaję na górze w roli obserwatora i „koordynatora”. Oczywiście ryby nie łowimy. Marmur miał nas tam gdzie większość ryb, które widzieliśmy.
Pora obiadu, jesteśmy głodni. Chłopaki z rozpoznania opowiadali coś o dobrym i tanim żarciu. Tylko gdzie to miało być? Ujście Trebusicy, a może Bacy czy też jakiś most? Jedziemy kawałek w górę. Jest most i knajpa. Knajpa w poniedziałki nieczynna :(, za to z mostu widać brzany i ładne tęczaki. Największy skubaniec ma na moje oko dobre 60 cm. Wart spróbowania.
Postanawiamy z Costim chwilę połowić. Chłopaki z mostu nęcą ryby sprawdzonym sposobem „na garść żwiru”, a my rzucamy. Coś tam mi skubie kiełża, jednak nie zacinam. Na przeciwległym brzegu z busika wysiada facet z kamerą. Patrzymy na siebie z Costim i robimy szybką ewakuację.
Na moście dopada nas (a właściwie Łukasza) reżyserka jakiegoś programu. Gorąco nas namawia żebyśmy weszli do wody i trochę porzucali. „Dżizes ... ja ..., co tu się dzieje”. Łukasz (również reżyser) namawia nas żebyśmy weszli wody na dwa ujęcia. Zniesmaczeni włazimy. Rzucamy. Oczywiście jak się chcemy popisać rzuty nie wychodzą. Linka się plącze, ryby nie biorą. Chwilę się tak bez sensu bawimy i wyłazimy z wody.
Jedziemy w górę, szukamy Trebusicy. Trochę błądzimy ale w końcu ją znajdujemy. Lipa na maksa. Rzeczka ma 2 metry szerokości i niesie tak mało wody, że by chyba wezbrała jak bym się do niej wysikał.
Kompletna załamka. Jedziemy zobaczyć Bacę. To samo co na Trebusicy, na dokładkę tłumy ludzi. Stajemy przy jakimś barze. Oczywiście żarcia nie sprzedają, tylko same napoje. Co za kraj. W barze siedzi jeden muszkarz. Opowiada nam, że dziś od rana złowił w Bacy 12 tęczaków i marmurka na 55 cm. No żesz by go. Jak on tego dokonał? Chwilę gadamy, srutu tu pierdutu, streamery białe, czarne itp. itd.
Wracamy do auta i szukamy jakiejś czynnej knajpy. Jest 16, a ja od rana nie jadłem i nie piłem. Jak debil wyszedłem nad wodę bez żądnego napoju, a chłopaki już swoje wypili. Jest gorąco. Zaraz chyba uschnę z pragnienia. Jajka już mi się prawie ugotowały na twardo. Szukamy jakiejś knajpy. Cosik wynajdujemy. Zamawiamy żarcie. Łukasz rozmawia z kelnerką, ona mówi, że jej facet jest dobrym muszkarzem i obiecuje po niego zadzwonić. Idę się wylać, a gdy wracam przy naszym stoliku siedzi zawodowy guide i kierownik słoweńskiej drużyny muszkarskiej w jednej osobie. Dosiadł się do nas dzięki znajomości Łukasza z niektórymi gwiazdkami naszej muszkarskiej reprezentacji.
Rozmowa jest ciekawa. Pokazujemy sobie muchy. Bardzo podobają mu się nasze nimfy. Poleca nam łowienie w Chorwacji (może za rok do niego pojedziemy). Opisuje ciekawe miejscówki na Idricy. Do stolika dosiada się 2 kolejnych muszkarzy (facet kelnerki z synem). Przynoszą nam jakieś słoweńskie muchy i dają za darmo. Cmokają z zachwytu nad naszymi pudełkami ale niczego nie chcą wziąć. Mówią, że w okolicach knajpy są bardzo dobre miejsca. Pokazują zdjęcia złapanych 80 kilku cm marmoratusów. Nie pamiętam kto poleca miejscówkę zaraz powyżej knajpy (przy progu wodnym).
Po obiedzie postanawiamy sprawdzić polecane okolice knajpy. Tomek schodzi w dół, my we 3 idziemy w górę. Dochodzimy do tamy. Poniżej tamy głęboka rynna pomiędzy skałami. W rynnie pełno tęczaków. Niektóre bardzo przyzwoite. Zastanawiamy się czy w ogóle wolno tu łowić. Dochodzimy do wniosku, że skoro miejscowy wędkarz oraz guide wskazali nam to miejsce, to możemy. Łowimy. Jedyną muchą, która zdaje egzamin w tych warunkach, jest oczywiście „mucha słoweńska”. Łowię 2 tęczaki, trzeci spada pod nogami, Costi też coś wyciąga. Łukaszowi spod skały do dużego jasnego jiga, z głębokości 5-6 metrów, wychodzi pionowo z otwartą paszczą wielgachny marmur. Nie wiem czy wziął i Łukasz go nie zaciął, czy może w ostatniej chwili zawrócił, bo zobaczył Łukasza, w każdym bądź razie efektem tego wyjścia było słyszane w całej okolicy głośne oooooo kkkuuuuurrrrwwaaaa. Łukasz wyglądał po całej sytuacji dość ciekawie. Siedział na kamolu z dygocącymi rekami i coś mamrotał, że mamy nie podchodzić. Po kilku minutach marmur chyba mu się znów pokazał, jednak tym razem nawet nie otworzył paszczy.
Powoli zapada zmrok. Zostawiamy marmura w jego dziurze i schodzimy w dół szukać Tomka. Dochodzimy do ładnego wlewu. Rzucamy, rzucamy i nic. Mam dość. Jestem wykończony. Łukasz pokazuje jak powinniśmy ściągać streamera, żeby pobudzić pstrągi do ataku. Z boku wygląda to jakby walił sobie gruchę. Siadam na kamieniu. Costi robi sobie jaja i ściąga streamera w rytm piosenki, która strasznie nam przypadła do gustu na wyjeździe. 3 szybkie pociągnięcia, 1 wolne, 2 szybkie (lub jakoś tak) i nagle ŁUP. Z wody wyskakuje ładny tęczak, który bardzo agresywnie przywalił w muchę Costiego. Szybki hol, jakieś foty i to by było na tyle. Wracamy na kwaterę. Korzystamy z sauny, pijemy wódeczkę (kto pije to pije :) ) i jemy kolację.
Robimy jakieś muchy na wielkie marmury i idziemy spać. Nazajutrz postanawiamy być nad wodą przed świtem i polować na wielkie ryby.

Środa – 3 dzień łowienia – czy może być gorzej?

5 30 – budzik w telefonie wyrywa mnie ze snu. 5 min drzemki. Znów dzwonek. Wiem, że jak nie wstanę, to pojedziemy na ryby koło 10. Wstaję i budzę chłopaków. Znów przyjmuję kilka soczystych epitetów.
Nad Idricą (tam gdzie wypatrzyliśmy pierwszego marmura) meldujemy się przed 7. Jest wyjątkowo chłodno i wieje wiatr. Dzielimy się na dwójki. Każda dwójka ma mieć na wszelki wypadek działający telefon. Łukasz z Costim idą polować na marmura, z Tomkiem schodzę w dół na głęboki zakręt.
Już idąc przez mokre trawy czuję, że skarpeta puszcza wodę. Tak źle jeszcze nie było. Zanim dochodzę do rzeki mam już całą stopę mokrą (wieczorem szukałem dziury ale jej nie znalazłem).
Dzisiaj tęczaków jakoś nie widać, gdzieś się pochowały. Próbujemy łowić. Nic się nie dzieje. Nagle pod nogami widzę żerującą brzanę (właściwie brzankę miała 30 kilka cm). Wcześniej Tomek mnie prosił, żebym mu powiedział jak gdzieś zauważę brzany. Podobnie jak ja, nigdy żadnej nie złowił. Wołam Tomka. Skrada się tak cicho jak potrafi. Gdy do mnie dochodzi brzana gdzieś znika. Wypłoszył ją. Oczywiście stwierdził, że go zrobiłem w konia.
Tomek odchodzi na swoje miejsce. Po kilku chwilach brzana znowu żeruje pod moimi nogami. Zakładam słoweńską muchę i podaję ją w okolice brzany. Gdy tylko mucha dotyka dna, brzana kieruje się prosto na nią i wciąga ją bez zastanowienia. Zacinam. Siedzi. Krótki hol. Moja pierwsza brzana. Szybka fotka i brzana wraca do siebie (na kilka minut zniknęła, jednak potem znowu żerowała pod moimi nogami).
Dokładnie obławiamy zakręt. Pusto. Dziś tęczaki jakoś słabiej reagują. Postanawiamy zejść niżej. Następny zakręt – efektów brak. Schodzimy kilkaset metrów niżej. Tam jeszcze nie byliśmy. Piękny wlew z głęboką rynną na zakręcie. Słońce jeszcze nie wyszło zza drzew. W gaciach potop. Jest mi zimno. Nie mam ochoty łowić. Siadam na kamieniu i czekam na poranne promienie słońca, żeby się trochę ogrzać. Tomek obławia rynnę streamerem i zalicza spad.
Nareszcie pokazuje się słonko. Robi mi się cieplej. Zakładam kiełża. Pierwsze przepuszczenie i jest tęczak. Ładna około 50 cm gruba ryba z kompletem płetw. Kilka następnych rzutów i mam 3 następne tęczaki (łowię linką intermediate z dość długim przyponem). Schodzimy niżej. Chcę znaleźć dzikie ryby. W jednym szypociku łowię pierwszego lipka wyprawy. Ma zaledwie 30 kilka cm ale jest ładnie ubarwiony.
Schodzimy niżej i niżej. Łowimy kilka tęczaków. Dzikich ryb nie widać. Zeszliśmy już tak nisko, że postanowiliśmy dojść do spiętrzenia i mostu, przy których łowiliśmy poprzedniego dnia. Łukasz ma w końcu telefon przy sobie, nie pogubimy się.
Jest dobrze po 13. Stoję na moście i patrzę jak Tomek próbuje skusić tęczaki na fluo pomarańczowego streamera, którego dostaliśmy od słoweńskiego wędkarza poprzedniego dnia. Woda jest tak czysta, że z kilkudziesięciu metrów widzę zarówno muchę Tomka jak i ryby, które się nią interesują.
Nagle dzwoni Łukasz. „Gdzie wy k... jesteście. Szukamy was od półtorej godziny. Nie zabrałem rano telefonu i musieliśmy wrócić na kwatery”. Tłumaczę mu, że jesteśmy na moście. Wychodzimy z Tomkiem na drogę pod knajpę, gdzie wczoraj jedliśmy – łatwiej się odnajdziemy. Kupuję piwo i colę dla Tomka siedzimy i pijemy (znowu wybrałem się nad wodę bez żadnego picia). Po chwili znów telefon. „Ej, gdzie wy jesteście?? „ (brzmiało to trochę dosadniej ale nie napiszę dokładnie jak). Nie wiem jak to się stało ale Łukasz z Costim pojechali na most, przy którym wczoraj kręciła nas włoska tv, natomiast my byliśmy znacznie niżej.
Wreszcie się odnajdujemy, kłócimy się na całego. Po kilku minutach dochodzimy do względnego porozumienia.
W trakcie porannej tury Łukasz rozmawiał z jakimiś Francuzami, polecali Soczę. Podobno od kilku dni jest dobra woda na marmury.
Jedziemy nad Sukę. Jedziemy bardzo wysoko. Mamy nadzieję, że w górze rzeki woda będzie czystsza. Po drodze przejeżdżamy przez niesamowity przełom Soczy. Rzeka płynie jakieś 400 metrów niżej (w pionie) ale słychać ją aż na górze. Tomek bierze kij i schodzi ścieżka w dół. Z Costim czekamy aż Łukasz wdzieje wędkarskie szmatki. Stajemy na punkcie widokowym i jakoś odchodzi chłopakom ochota na łowienie w kanionie. Tomek nie ma telefonu (tzn ma ale nie włączył sobie w Polsce roamingu :( ). Zostawiam Łukaszowi wędkę i kamizelkę. Pomyślałem, że trochę wynagrodzę chłopakom wcześniejsze nieporozumienia (chociaż wcale nie czuję się winny) i pójdę po Tomka.
Kłusuję w dół stromo opadającą ścieżką. Mam na sobie gacie i buty do brodzenia. Biegnę i biegnę. Pokonuję kilka zakrętów. Tomka ani widu ani słychu. Gdzie ten „frędzel”. Już się zacząłem zastanawiać, czy przypadkiem nie obrał jakiejś drogi na skróty. Mijam jakiegoś Niemca. Patrzy na mnie jak na kosmitę (w sumie nic dziwnego – leje się ze mnie pot i kłusuję w dół w dziwacznym stroju). Poinformował mnie, że minął kogoś jakieś 300 metrów wcześniej. Biegnę ile sił w nogach i drę się ile wlezie. Dogoniłem Tomka jakieś 50 metrów (w pionie) nad wodą. Przebiegłem około 2 km. Ledwo żyję. Ależ skubaniec miał tempo. Wspinamy się do góry. Chłopaki mają ze mnie niezły polew. Wyglądam jakbym wylazł spod prysznica. Obok punktu widokowego znajduje się tablica informacyjna, której wcześniej jakoś nie zauważyłem. Na tym odcinku panuje zakaz spływów, a po rzece można się poruszać z przewodnikiem w 3 osobowych grupach powiązanych linka asekuracyjną. Miejscowi nic sobie z tego zakazu nie robią i spływają tamtędy kajakami na całego.
Jedziemy wyżej. Mijamy dopływ Soczy – Ujcę. Wygląda zachęcająco. Jak tylko wchodzę do wody zaliczam małą „bombkę”. Costi z Łukaszem idą w górę, ja z Tomkiem w dół. Płoszymy kilka pstrążków. Nic ciekawego. Dochodzimy do ujścia Ujcy do Soczy. Nurty pięknie się mieszają tworząc pas czystszej wody. Tomek łowi tęczaka i ma potęrzne branie, którego niestety nie zacina. Ja zaliczam drugą bombkę. Tym razem poważną. Jestem dokumentnie przemoczony. Kompletnie nie mam ochoty na dalsze łowienie. Dochodzą do nas Łukasz z Costim. Do wieczora już niczego nie łowimy.
Wracamy do auta korytem Ujcy (na brzegach rosną bardzo gęste krzaczory). Tym razem Łukasz zalicza bombkę. Poślizgnął się na kamieniu i zapikował głową w dół. Śmiejemy się na całego. Najgłośniej śmieje się kompletnie suchy Costi. Długo suchy nie pozostał. Chlapiemy się wodą jak dzieci. Do auta wracamy kompletnie przemoczeni.
Jestem tak zmęczony, że wieczorem nie mam ochoty ani na wódeczkę, ani na kręcenie much. Padam i zasypiam, gdy tylko dotykam głową poduszki.

Czwartek – 4 dzień łowienia – a jednak w Soczy istnieją jakieś lokalne dzikie formy życia.

Budzę się po 8. Nastawiam wodę, na kawkę, budzę chłopaków. Do obelg już przywykłem. Bez większego entuzjazmu postanawiamy jechać nad Soczę. Nad wodą jesteśmy po 9. „Naszą” miejscówkę z banią obstawiło 3 Austriaków. Tomek z Costim idą na rynienki na końcu płani poniżej bani, z Łukaszem idziemy na wlew powyżej Austriaków.
Dochodzę do wody i ku mojemu zaskoczeniu woda w ciągu nocy znacznie się oczyściła. Widać na jakieś 70-80 cm. Przy brzegu kręcą się małe rybki, roją się jakieś jętki i chruściki. Socza żyje :). We wlewie łowię tęczaka i mam jedno puste branie. Obserwuję jak Łukasz próbuje przejść na drugą stronę rzeki odrobinę powyżej wlewu. Śmiesznie to wygląda. Ręce ma wyciągnięte przed siebie. Woda sięga mu do piersi, a on robi to krok do przodu, to do tyłu i trochę z nurtem w dół. Zauważa, że go obserwuję, śmiejemy się do siebie. Jest twardy, byłem pewien, że mu się nie uda ale jakimś tylko sobie znanym sposobem przechodzi na drugi brzeg.
Po kilku minutach postanawiam do niego dołączyć. Również komicznie wyglądam. Ręce mam tak samo wyciągnięte. Rzeka napiera z niesamowitą siłą. Nie mogę zrobić kroku w przód. Wycofać się też nie mam za bardzo jak. Utknąłem na środku wlewu. Postanawiam postawić wszystko na jedną kartę i puszczam się na skos z nurtem podskakując na kamieniach. Udało się. Jestem z siebie tak dumny jakbym złowił dużą rybę.
Jest południe. Straszliwa lampa. W słońcu ze 30 stopni. Postanawiamy obłowić główki, przy których złowiłem swojego marmoratusa. Bez efektów.
Wracamy na „naszą” stronę rzeki. Tomek miał kilka tęczaków, Costi też coś miał na kiełża. Postanawiam, też połowić kiełżem. Tylko Łukasz ma w sobie na tyle determinacji, żeby obłowić streamerem wlew z rynną poniżej płani.
Rozmawiam z Costim, słyszę gwizd Łukasza. Biegnie z nurtem, wędka pięknie wygięta. Ma rybę i to chyba ładną. Krzyczy, że mam marmura. Dobiegamy do niego z Costim. Cykamy fotki. Pierwszy przyzwoity ponad 50 cm marmurek wyprawy. Łukasz jest bardzo zadowolony. Cieszę się, że w końcu złowił swojego marmurka.
Do 16 katujemy we trójkę szczęśliwą rynnę. Niestety miała chyba tylko jednego mieszkańca. Po drodze do auta zostajemy skontrolowani. Rozmawiamy ze strażnikiem. Poleca okolice mostu w Tolminie.
Jedziemy coś przegryźć. W centrum Tolmina znajdujemy fajną knajpkę z przyzwoitymi cenami. Piwo smakuje wybornie (znowu nie miałem ze sobą niczego do picia). Trochę się zasiedzieliśmy.
W okolicach tolmińskiego mostu lądujemy po 17. Piękna woda, z grubymi płaniami i wlewami. W jednym wlewie coś siada na białego streamerka. Jakaś dziwna biała ryba w czerwone kropki. Wygląda trochę jak srebrniak troci, ma około 45 cm. Całkiem fajne coś. Później dochodzimy do wniosku, że to soczański potokowiec.
Schodzimy w dół. Łukasz łowi na streamera niezłą brzanę. Kilka minut później w bocznej odnodze Soczy zacinam coś grubszego. Szybki hol i w podbieraku ląduje bardzo zgrabny marmoratus. Ma ponad 55 cm (może z 57). Śliczna, silna ryba. Szybkie fotki. Przy trzeciej ryba wyślizguje mi się na płytka wodę i odpływa z prędkością torpedy. Do wieczora już niczego nie łowimy. Pomimo tego jestem bardzo zadowolony. Złowiłem tego dnia tylko i zarazem aż 2 ładne, dzikie ryby.
Po zmroku spotykamy się przy aucie. Po chwili refleskji, wymiana wrażeń. Każdy z nas połowił, wszyscy są zadowoleni.
Przypominamy sobie, że ostatnie kawałki chleba zjedliśmy na śniadanie. Sklepy są już zamknięte. W restauracji, w której jedliśmy udaje mi się wyżebrać ogromny bochen ichniego chleba (coś pomiędzy bułką, a kawiarką, wielkością zbliżone do co najmniej 2 bochenków polskiego chleba). Chłopaki nie mogą uwierzyć, ze dostałem go całkiem za darmo.
To był bardzo udany dzień (nawet cieknące już na całego galoty mi go nie popsuły). Pomimo całodniowych połowów wszyscy tryskamy energią. Znów pijemy wódeczkę i kręcimy muchy na następny dzień. Aż chce się żyć :) Postawiamy, że nazajutrz będziemy nad wodą przed świtem.

Piątek – 5 i zarazem ostatni dzień łowienia – jak mogłem nie wyciągnąć żadnego z 8 marmoratusów ???
5 15. Dzwoni budzik. Strasznie nie chce mi się wstawać. Czterodniowe łowienie czuję w każdej kości. Dość brutalnie budzę resztę towarzystwa. Costi wyrwany ze snu nad ranem jest mistrzem obelg. Sprężamy się ze śniadaniem. Wychodzimy z kwatery gdy jest jeszcze całkiem ciemno.
Nad wodę docieramy trochę po 6. W szarówce i mgle widać na jakieś 10 metrów. Dziś obławiamy most w Kamnie. Przynajmniej takie było założenie. Coś się nam jednak pomyliło i dotarliśmy do jakiegoś innego mostu. Nie ważne. Chce nam się łowić. 2 w górę, 2 w dół, każdy ma do dyspozycji własny brzeg.
Idę prawym brzegiem w górę rzeki. Takich krzaczorów, jakie tam rosły można nad wodami ze świecą szukać. Przedzieram się ze 300 metrów i postanawiam dalej iść wodą. Nastaje świt. Jest cicho. Wodę (dziś już ma dobry metr przejrzystości) spowija gęsta mgła. Bajka. Wchodzę do wody i czar pryska. Momentalnie w lewej skarpecie mam powódź. Niech to szlag. Na środku rzeki znajduje się długa na jakieś 500 metrów wąska, kamienista wyspa. Postanawiam na nią przejść i dojść do jej początku.
Zaczynam łowić. Kilka pierwszych dołków – nie mam nawet brania. Schodzę powoli z nurtem. Obławiam przybrzeżne stromo opadające stoki wyspy. Pomiędzy brzegiem, a wyspą woda momentami rwie jak szalona. W spokojniejszym miejscu mam branie. Coś siedzi. Nieźle walczy ale jakoś tak dziwnie. Ryba ucieka w główny nurt i się w nim zatrzymuje. Przez głowę przechodzi mi myśl, że walczy jak lipień. Lipień na 10 cm streamera i żyłkę 0,30 – nie możliwe. Pomimo grubego przyponu ryba z oporem wychodzi z głównego nurtu i gwałtownie słabnie przy brzegu. Widzę pięknego lipienia. Zagarniam go w podbierak i szybko robię fotkę.
Schodzę z nurtem. Piękne miejsca jednak niczego nie mogę złowić. Postanawiam zmienić taktykę i obławiać przybrzeżne kamienie. Staję 5 metrów od rzeki i delikatnie podaję muchę 2 metry od brzegu. Wydaje mi się, że miałem puknięcie. Po chwili jestem tego pewny. Widzę jak około 40 cm marmoratusek chce pożreć (kłapie szczęką jak okoń) streamera, który przesuwa się przy powierzchni wody. Nie trafia. Następny rzut i gwałtowny atak. Siedzi, jednak po sekundzie spada. Dochodzę do spokojniejszego miejsca tuż poniżej wlewu. Pierwszy rzut i muchę atakuje około 50 cm marmurek. Zacięcie, sekunda holu i spad. Co się dzieje? 3 następne rzuty i za muchą z głębszej wody, wypływa na płyciznę około 60 cm marmurek. Nie zaatakował. Ponawiam rzut i znów sytuacja się powtarza. Zmieniam muchy. Ryba nie reaguje. W międzyczasie zbiera coś dwukrotnie z powierzchni wody.
Łowię jak w amoku. Ryby wyskakują do muchy atakują, a ja ich nie mogę zaciąć. Największa ryba jaką tego dnia spaprałem miała dobrze ponad 60 cm. Do wieczora nie udaje mi się już niczego więcej wyciągnąć. Udaje mi się za to zaliczyć piękną bombkę. Wpakowałem się w głęboki dołek za kamieniem.
Łukasz Złowił tego dnia chyba 4 lub 5 marmurków i jakieś tęczaki. Miał jedną ładą rybę, która nie dała mu szans pomimo przyponu z żyłki 0,30. Costi łowi kilka tęczaków w tym jednego ślicznego dzikusa. Tomek też nieźle połowił.
To był najlepszy dzień wyprawy. Odcinek, na którym łowiliśmy, początkowo był nudny i monotonny, jednak w pewnym momencie przekształcił się w najładniejszy kawałek rzeki, na jaki udało nam się dotrzeć.

Chętnie jeszcze kiedyś odwiedzę Słowenię i zapoluję na marmoratusy. Następnym razem będą to te naprawdę duże ryby.

P.S. Marmoratusy dorastają do ponad metra długości i osiągają 20 kilka kg masy. Ryby które udało nam się złowić były niestety wyłącznie marmurkowymi przedszkolakami. Na fotce widać, że mój największy marmurek ma 3 pionowe pasy. Niektóre ryby były tak ubarwione. Śmialiśmy się, że są to plamy juwenilne.
P.S. 2 Na koniec kilka fotek (niestety) z telefonu.

Pierwszy marmoratusek


soczański potok

Łukasz z brzaną

mój największy



atletyczny soczański lipień „streamerożerca” :)

Odp:::::: POŁOWY 2009 ::::: 2009/09/29 21:50 #19516

  • marek0l
  • marek0l Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Mowa jest SREBREM, a milczenie złotem.
  • Posty: 1008
  • Podziękowań: 350
Uff,to chyba najdłuższy,sensowny post na forum :lol: .
Super relacja :) .

Odp:::::: POŁOWY 2009 ::::: 2009/09/29 22:28 #19534

  • adi.obi
  • adi.obi Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Wędkarstwo to coś więcej niż łowienie ryb!
  • Posty: 504
  • Podziękowań: 184
Łukasz gratki, gratki, raz jeszcze gratki…!!!
bamboosfera.blogspot.com/

www.klubpp.eu

Jestem NOKILLowym terrorystą.

Odp:::::: POŁOWY 2009 ::::: 2009/09/30 10:45 #19572

Gratuluję wspaniałej wyprawy i pięknych ryb. Świetnie napisany reportaż.

pozdrawiam
Adrian
Liczy się wytrwałość, ćwiczy się doskonałość

Melexy i gry miejskie Kraków
Eventy Kraków
Ostatnio zmieniany: 2009/09/30 10:46 przez Adrian Tałocha.

Odp:::::: POŁOWY 2009 ::::: 2009/09/30 13:06 #19586

  • Arek Gdańsk
  • Arek Gdańsk Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 275
  • Podziękowań: 1
Czyta się z wielkim zaciekawieniem, super pozdrawiam.

Odp:::::: POŁOWY 2009 ::::: 2009/10/01 16:36 #19670

Piękne łowienie...
Tez tam kiedys byłem - dawno, ale poznaję miejsca jak most na Idricy koło knajpy...

PS. Tęczaki w dorzeczu Soczy to prawie wszystko dzikie ryby - one sie tam mnożą na potęgę (jak zresztą w wiekszości rzek Bałkanów) ... Dlatego mają ładne zdrowe płetwy.

Pozdr

Łukasz
Moderatorzy: Ediit, Tarkowski
Time to create page: 0.132 seconds