Szanowni Koledzy,
W tym roku chodziłem sporo z muchą nad Odrę. Pewnego razu w pochmurny dzionek wybrałem się na odcinek sumowy. Było akurat lekkie wezbranie i sumki wyszły z dziurek. Uparłem się że będę rzucał streamerem i albo zaliczę zero albo suma na muchę. Nie udało się, tak bywa.
Stojąc na ostrodze widziałem żerowanie dwóch sumków jednocześnie w klatce powyżej i poniżej mnie. Nie ukrywam, że ciężko było dorzucić paraboliczną Cantarą w środek klatki. Ale spektakl żerowania był super i za rok z kijem med-fast #8 zapewne sobie poradzę.
Tymczasem na łowisko przypłynął nowoczesny ponton z silnikiem spalinowym, echosondą i nowoczesnym wędkarzem na pokładzie. Sumki bezustannie żerowały w środkowej strefie klatek, goniąc rybki na śródklatkowe mielizny. Koleżka tymczasem był sprzętowo tak przygotowany, że gdyby tylko obserwował wodę - zapewne miałby duże szanse złowić choć jednego wąsatego łobuza. Patrzał się jednak przez kwadrans w wielkie pudła z przynętami. W końcu zamontował woblera z długim sterem do trolingu, dobrego w dniach gdy sumki stoją przyklejone do dna. Tymczasem sumki baraszkowały pod powierzchnią
Facet jednak nie raczył obserwować przyrody, bo i po co, skoro włączył silnik i echosondę jak zaprogramowany i jechał po rynnach za linią główek. Stałem jak wryty. Ja nie mogłem nic sumkom zrobić bo Cantarą nie mogłem do nich dorzucić, a ów sumiarz też nie, no przyjął taktykę automatyczną. Tak oto do końca dnia podziwiałem żerowanie sumków i liczne nawroty ślepego trollingowca. Zabawne... facet przepływał 20 m od baraszkujących sumów, ale nic nie widział bo ciągle gapił się w ekran echodondy.