Bielas,
W ogóle zauważyłem, że ludzie definiują otaczającą ich rzeczywistość wg swoich zainteresowań. I tak na przykład dla przyjezdnego muszkarza jakaś rzeczka będzie nazywana pstrągową. Ta sama rzeczka będzie dla miejscowego rzeczką płociową, miętusową i kiełbiową. Dla innego miejscowego speca, który łowi w jeziorach węgorze, rzeczka ta może być dawnym, wspaniałym łowiskiem węgorzy z czasów dzieciństwa. Rozmawianie tylko i wyłącznie z ludźmi ze swojej bajki to ograniczanie horyzontów. Co ma wspólnego zabieganie o to, by rzeka była pełna wymiarowych pstrągów z troską o jej bioróżnorodność? Oczywiście, muszkarz który łowi pstrągi i lipienie, może nie interesować się zbytnio populacją węgorza, miętusa, kiełbia czy płoci. Ale ta bioróżnorodność jest właśnie wizytówką dobrego stanu ekologicznego rzeki. Selektywne interesowanie się jednym lub dwoma gatunkami ryb, to robienie z rzek swoich obwodów łowieckich wg swoich preferencji, a nie żadne zabieganie i bioróżnorodność. Jednak bez zrozumienia faktu, że przyroda stanowi jedną całość, bez troski o przywrócenie warunków do rozwoju wielu innych ryb niż łososiowate, nasz świat będzie bardzo ograniczony. Wręcz nudny.
Na szczęście jest jeszcze trochę rzeczek "miętusowych" i "węgorzowych", będących jeszcze poza zasięgiem wpływu "pstrągowej homogenizacji ekosystemu" na swoją modłę i pod swoje preferencje, poza jakimkolwiek użytkownikiem rybackim. Znam rzeczkę, gdzie żyje niewielka, zupełnie dzika populacja pstrąga potokowego, w kontekście okonia, szczupaka, jelca, klenia, miętusa i kiełbia. To właśnie od starych miejscowych można się dowiedzieć wiele ciekawych rzeczy, m.in. takich, że ów siurek nigdy nie był zarybiany pstrągiem, a pstrągi były... i to grube. Populacja ryb w takiej rzeczce podupadła nie dlatego, że robaczkarze wszystko zjedli. To zwykle dwa epizody zatrucia lub kilka bezsensownych regulacji, od których datuje się recesję wszystkich gatunków ryb zamieszkujących dany strumień. Tego nie powiedzą Ci pracownicy naukowi siedzący za biurkiem, tego nie przeczytasz w literaturze, tego też nie dowiesz się od napotkanego muszkarza z miasta. To jak tętniła życiem jakaś rzeczka przed regulacją, dowiesz się zwykle od miejscowego dziadka, który mieszka tam od bardzo dawna. "Świeży" muszkarz z miasta powie Ci tylko o funkcji populacji pstrąga potokowego w czasie. A to co się działo w tym samym czasie z populacjami wszystkich innych gatunków ryb, boli najbardziej nie muszkarzy, ale tych, którzy te ryby kiedyś łowili.
Jeśli ja kiedykolwiek dorobię się swojego obwodu rybackiego, to będzie można na nim łowić zarówno pstrągi na muszkę, jak i węgorze i miętusy na grunt - zależnie od odcinka i charakteru wody. Łowienie miętusów w Regalicy z widokiem na komin, w niczym, nie przypomina mi klimatu opowieści Antoniego Remiesza, łowiącego nocą miętusy w pstrągowym strumieniu. W ogóle gospodarka wędkarska oparta o jakieś proste, wyciosane na kolanie, fałszywe założenia nie jest gwarantem sukcesu ekologicznej rewitalizacji rzeki. Już sam fakt, że ludzie nie łowią wielu gatunków ryb powoduje, że niejako mniej się o te gatunki troszczą.
We Wrocławiu na zebraniu klubu muchowego "Zbyrek" ktoś powiedział, że na Widawie do której ZO PZW Wrocław wpuścił potokowca, przy złowieniu przypadkiem szczupaka lub okonia, warto te ryby po gospodarsku zabrać z rzeki. To jest właśnie to podejście - klapki na oczach, jeden lub dwa ulubione gatunki ryb i przypięta łatka zabiegania o fałszywą bioróżnorodność... kompletna bzdura. Przyznam się po czasie, że na wodach pstrągowych nie raz wypuszczałem inne drapieżniki tak samo jak pstrągi. Bo dla mnie rzeka to ekosystem, gdzie rywalizujące ze sobą gatunki ryb tworzą zgraną całość.
Takie jednostronne podejście, zabiegające o jakiś wybrany gatunek ryby nie ma nic wspólnego z ochroną środowiska i wrażliwością przyrodniczą człowieka. Ma to tyle samo wspólnego z ekologią, co z rolnictwem, albo uprawami leśnymi posadzonymi w rządkach:
Jak bowiem głosi samochwalcza tablica propagandowa...
..."Zachowanie lasów jest nieodzownym warunkiem istnienia życia"...
...życia... ok... ale w takiej wersji jak na poniższym zdjęciu jest to wyłącznie zachowanie życia okiełznanego, ubogiego, monokulturowego i podatnego na choroby:
Las posadzony w rządki, dokarmianie zwierzyny w lesie gdzie brakuje bazy pokarmowej ze względu na monokulturowy charakter, rzeki traktowane jako biotop jednego gatunku ryby... jako miłośnik przyrody jestem już tym rolnictwem leśno-wodnym po prostu zmęczony.
I z "rolnikami wodnymi", pasjonującymi się samym tylko pstrągiem potokowym albo trocią nie mam zwyczajnie o czym rozmawiać. To też jest powód dlaczego lubię rozmawiać z miejscowymi robaczkarzami bardziej niż z muszkarzami. Muszkarze bowiem zanudzają mnie nad wodą jednym gatunkiem ryby. Miejscowi opowiadają mi o 10 gatunkach ryb i to jest zdecydowanie bardziej pasjonujące i ciekawe.
Żeby tak miejscowi robaczkarze podchwycili trochę cywilizowanych postaw od miejskich muszkarzy, a miejscy muszkarze podchwycili od miejscowych wrażliwość na wiele innych gatunków ryb, to żylibyśmy w o wiele ciekawszym świecie. Nie mówiąc o tym, że byłaby nić łącząca ze sobą te dwa światy. Teraz buduje się mury. Miejscowi patrzą na wysiadających muszkarzy z samochodu jak na kosmitów i dziwaków, ci drudzy zaś patrzą na miejscowych jak na wygłodniałą hordę zjadającą ryby w rzekach. Żeby jednak pojawiła się nić więzi społecznych, należałoby wciągnąć do towarzystw miejscowych robaczkarzy, wydzielić im odcinki na łowienie płoci i miętusów, zalegalizować ich, przekazać im trochę powściągliwości w eksploatowaniu zasobów, zrobić wspólne ognisko.
Co mnie od Towarzystw zawsze odstręczało, to to sekciarstwo i bezmyślne budowanie podziałów. Sekciarstwo i budowanie subkultury miłośników jednego lub dwóch gatunków ryb. Dlatego dopóki towarzystwa nie zmienią nastawienia w tej sprawie, będę chodził z muchówką i zadawał się z miejscowymi, bo mnie takie zbliżenie społeczne bardziej kręci, niż poklepywanie się po plecach w ramach sekty.
I spece od budowania murów i stereotypów śmią się nazywać organizacjami pożytku publicznego:laugh: Raczej pożytku dla swojej ekipy i nic poza tym.
A przecież Kazik śpiewał "Tygiel kulturowy, pożyteczny i zdrowy"... ale ludzie wolą się etykietkować... tworzyć subkultury.
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek