Wczoraj wybrałem się z koleżką na odcinek pomiędzy Goleniowem a Sownem. Pogoda piękna, słońce grzało jak w kwietniu. Niestety ryby także poczuły wiosnę i przez kilka godzin nie mieliśmy żadnego kontaktu z rybą, przy obławianiu wody praktycznie całym arsenałem. Znużeni i mocno zniechęceni, wracamy do auta. Głośno komentując nieudaną wyprawę, wykonuję jeden z ostatnich rzutów, gdy nagle... czuję potężne uderzenie w łokciu. Zacinam w ciemno i po chwili widzę pięknie wybarwionego srebrniaka, majestatycznie wykładającego się na powierzchni. Grube, spasione cielsko ma około 5 kilo. Po kilku zrywach i nieudanej próbie podciągnięcia ryby bliżej brzegu, srebrniak majtnął ogonem i zniknął w wodnej otchłani. W jednej chwili wszystkie moje złorzeczenia i plany o odpoczynku od wędkowania pryskają. Dziś Ina udowodniła mi, że na trociowaniu nie można się poddawać, gdyż upragnione uderzenie może nastąpić w każdym momencie.