Panowie nie dajmy się zwariować.
Pewnie w większości przypadków gdybyśmy spotkali się nad rzeką,na pstrągach zostałbym odebrany jako gbur.
Nie rozmawiam z ludźmi nad małą wodą, na parkingu inna sprawa - wymiana informacji, jasne.
Nad woda nie odzywam się, łowię wolno, każdemu miejscu poświęcam sporo czasu i sprawdzam kilkoma różnymi przynętami, jestem zły jeśli jakiś szybkobiegacz włazi mi na plecy i najczęściej nie mam ochoty na wymianę uprzejmości. Jeżdżę na 2-3 rzeczki gdzie rzadko można kogoś spotkać, lubię łowić sam.
Przy tempie łowienia raczej nikogo nie wyprzedzam, ale jeśli się to, niezwykle rzadko, zdarza zły jak diabli omijam delikwenta szerokim, jak tylko teren pozwala łukiem i zaczynam łowienie 250 - 300 m, dalej. Przy charakterze tych cieków i moim tempie łowienia i zachowaniu odpowiednim dla połowu pstrągów, facet idący za mną najczęściej nie ma pojęcia, że go wyprzedziłem a co się niejednokrotnie sprawdziło, jesli tylko ma odrobinę pojęcia o tym co robi jest w stanie łowić ryby.
Ludzie są różni, nie wymagajmy nad woda konwersacji jak w punkcie informacyjnym, ale też zostawmy sobie nawzajem tyle miejsca, żeby się nie dusić.
tak sobie myślę, że niejednokrotnie wracałem z ryb wkurzony, bo jakiś "pstrągarz" wyjął "moje" ryby. Tak śmiem twierdzić,że moje bo kilka z nich łowiłem 2- 3 razy, w ciągu 10 ostatnich lat zabrałem ztych wód 2 szt. bo niestety nie miały szans na przeżycie, a jest ich tam naprawdę niewiele.
ważne jest, nie złowienie ryb ale ich widok, spudłowane branie, to ,że widzę jak żerują mimo iż nie jestem w stanie ich sprowokować, to że po prostu coś jeszcze w rzekach żyje.