Dzięki Grzesiu.
Rzeczywiście wczoraj Parsęta obdarzyła mnie hojnie swoimi skarbami.
Od rana pogoda w kratkę dawała nadzieję na branie. Pierwszemu mojemu kompanowi rano duża ryba odprowadziła pod brzeg obrotówkę.
Następnie około południa ja zaliczyłem kontakt ale ryba pobujała wędką i spadła. Widziałem moment brania i rybkę oceniam na +- 75 cm.
Jest ciekawie.
Po południu zaczęło mocno padać i schowaliśmy się w samochodzie. Po deszczu idę na fajną miejscówkę. Po kilku rzutach zmieniam przynętę i rzucam ulubionym woblerem. W pewnym momencie wobek odbija się o podwodny kołek i widzę, że coś jakby przemknęło koło niego. Ponawiam rzut, prowadzę odrobinę niżej i nagle łuup! Srebrny kloc usiłuje wyrwać mi elitkę z ręki. Skok na metr nad wodę za 2 sekundy dwa następne i jazda na ogonie! Staram się opanować emocje, nie jest lekko. Po jakichś 5 minutach ryba słabnie.
Po chwili jest już na brzegu.
88 cm i 7,6 kg - jest dobrze!
Po ochłonięciu idę dalej, po pewnym czasie zaczyna się robić wieczór.
Staję na skarpie i rzucam w szypot po drugiej stronie. Woda tam rwie jak diabli. Gdy wobler wypłynął z kipieli następuje potężne kopnięcie!
Nie mogę uwierzyć ale znowu wielka bomba! To co wyczyniała ryba jest marzeniem każdego z nas. Skoki, kipiel, odjazdy po 30 metrów - srebrne szaleństwo w czystej postaci. Skoczyłem z tej skarpy do wody ( było na szczęści płytko) bo inaczej nie podebrałbym ryby. Po chwili pojawiła się mój kompan z pomocą. Wszystko widział i słyszał z daleka. Udało mi się rybę podebrać po raz drugi. Trochę mniejsza ale też gruba i wielka!
83 cm i 6,2 kg - i jak tu nie kochać Parsęty?
To był mój najlepszy dzień odkąd łowię.
Pozdrawiam