Czytam forum i trwa gorąca dyskusja o mętnej wodzie na Drwęcy, podwyższonej i "brudnej " płynącej na Słupi, to i ja coś o przejrzystości moich rzek. Raniutko melduję się nad Root River. Z daleka widzę już kilku wędkarzy. Rozpakowuję sprzęt i podchodzę do rzeki. I tu niespodzianka. Woda brudna od mułu. Widoczność ok. 60-70 cm. Już wiem, że nie połapie, jak to tutaj mówią w tych warunkach ryb nie ma. Rzeczywiście przez ok. 30 minut widzę tylko 4 spławy, a na 5 wędkarzy była tylko jedna ryba, co jak to określił " szczęśliwiec" rozprostowała hak. Po raz kolejny potwierdza się teoria, że jak dna nie widać, to ryby nie biorą. Przerzucam się nad Milwaukee River ( ok.60 km ). Tutaj woda czyściutka, nie podwyższona. Dwóch wędkarzy ma już 3 pstrągi. Pomyślałem, że dzisiejszy połów powinien dać wyniki. Spławów i wyskoków ryb jednak nie widać. Zmieniam muchy i przez ok. 2 godziny tylko jedno branie. Kilka szarpnięć wędką i ryba poszła. Słońce zaczyna prażyć niemiłosiernie. Ok. godz. 10 na czarną nimfę, z czerwonym ogonkiem siada ryba. Na kiju czuję, że to porządna sztuka, lecz nic nadzwyczajnego. Podejrzewam, że ładny pstrąg lub mniejszy łosoś. Kilka odjazdów po kilka metrów i wynurza się. Widzę, że samica łososia chinook. Jeszcze chwilowe przytrzymania, zejście z rybą kilka metrów dla bezpiecznego wylądowania i jest w siatce. Nie należy do okazów, ale swoje 77 cm ma.
W tym upale "katuję" dalej. Dla ochłody stoję na środku rzeki. Zmieniam muchy i cały czas nic. Powracam do czarnej nimfy. Po którymś z powtórzeń torpeda uderza w muchę. Nie mijają 2 sekundy jak nie mam linki, podkład wysnuwa się z prędkością dźwięku. Próbuję hamować ręką, ale kołowrotek parzy. Już prawie nie mam linki i podkładu ( ok.90 metrów) i decyduje się na desperacki krok. Hamulec na maxa. Widzę w oddali, że wyszła do góry i tylko pracuje na kiju. W między czasie linka przeszła pod żyłką wędkarza łowiącego ok. 70 metrów w dół rzeki i widzę, że się poplątała. Tak stoję kilka minut i na muchówce męczę moja rybkę. Troszkę straciła siłę i ja schodzę zwijając linkę oraz podkład. Dochodzę do wędkarza i jego żyłki. Odcinam nożem jego zaczep i zaczynam zbliżać rybę do siebie. Wiem, że to łosoś chinook. Jest już umęczona, zresztą ja także, ale kilka minut zajmuje mi przyciągnięcie jej do siebie. W końcu samczyk ląduje w podbieraku. Jest " słusznej" wagi, gdyż o podniesieniu podbieraka nie ma mowy. Oczywiście cały czas stoję po pas w wodzie, gdyż tylko w takich warunkach była szansa przytrzymania łososia. Jakoś dotarłem do brzegu i ostrożnie zmierzyłem samca. Trochę mu brakowało do metra, ale "klocek" miał 96 cm.
Porzucałem jeszcze kilka minut i "totalnie" zgrzany wróciłem do domu. Ogólnie mówiąc ryb w rzece nadal mało, a gdzie się podziały pstrągi widziane w zeszłym tygodniu nie wiem.