Tegoroczny sezon rozpoczął się bardzo wcześnie. Jak wynikało z poprzedniej relacji ryby już weszły na początku września. Normalnie ciąg zaczynał się miesiąc później. Ale jak już są ryby, to trzeba to wykorzystać, bo nie wiadomo jak może być dalej.
Przyjeżdżam znowu nad Root River. Przez kilka dni woda poziom wody spadł drastycznie i tam, gdzie się łowiło teraz są kamienie.
Oczywiście to żadna przeszkoda, znając miejsca zawsze można coś upolować. Na razie mały rekonesans celem zlokalizowania przyszłych moich celów. Ryby wchodzą, bo na wąskich gardzielach widać łososie wchodzą do góry.
Także w dołkach jak cicho się podejdzie widać stojące metrowce.
Czyli jest dzisiaj na co zapolować. Na początku wyjmuję 96 cm samczyka.
Szkoda, że pierwszy nie był metrowiec tak jak poprzednim razem. Nie mija wiele czasu jak wyjmuję tym razem metrowego samca.
Jak jest metrowiec, to wędkowanie można zaliczyć do udanych. Potem samiczka znowu 96 cm
i kolejna o 2 cm większa.
Oczywiście na rybach nie jestem sam, bo młodzi adepci sztuki z powodu virusa do szkoły nie chodzą.
A skąd ten młodzieniaszek się tam wziął?
Po prostu ojciec z dziadkiem przenieśli go z bratem przez rzekę.
Nie myślcie, że jak niska woda, to łososie pozwalały szybko się wyjąć. Nie brakowało oczywiście bryzgów wody
i przepięknych wyskoków ( wybaczcie, ale próby zrobienia lepszych zdjęć w takich momentach przeważnie kończyły się niczym.
I na koniec jeszcze jedna ryba, której zrobiłem zdjęcie, bo ponieważ nie było więcej metrówek fotografowania mi się ode chciało.
Złowione ryby liczyłem do 8, potem już mi się poplątało i tak oceniam, że wyjąłem ich ok.15. Wszystkie w przybliżeniu 96-99 cm.
Super dzień.