Drugi dzień wita nas (przyjechaliśmy nad Inę w 9 osobowej ekipie) trudną do zniesienia aurą. Drobnostki jak ośmio stopniowy mróz i przenikliwy wiatr nie są jednak w stanie ostudzić naszego entuzjazmu i mimo niewyspania i lekkiego szmeru głowy spowodowanego nadużyciem wieczornych trunków meldujemy się nad rzeką. Dzień zaczyna się optymistycznie, gdyż ok 9.30 dochodzą wieści o 3-4trociach. Miejscowi bywalcy dobrze wiedzieli które miejsca warto obłowić i kilku z nich łowi trocie już z samego rana. Potem się uspokaja (i pogoda i ryby). Ok godziny 11 podaję woblera pod zatopiony karcz na środku rzeki i ok. 2m od niego czuję zaczep. Niestety wiatr robi luz na mojej trzydziesce i w obawie o utratę wobka nie przycinam. Był to duży błąd, ponieważ zaczep jakby ożywa i dwukrotnie mocno wygina moją CD Orkę w stronę wody po czym następuje luz na żyłce. Świadomy straconej szansy, wyjmuję z wody ,,wystraszonego'' woblera i analizuję sytuację. Nie jestem jednak na siebie aż tak zły, ponieważ stałem na wysokiej skarpie i nie miałem możliwości podania przynęty w inny sposób, a mocnego wiatru nie dało się w tym miejscu zneutralizować. No trudno... Łowię jeszcze chwilę i idę na umówione ognisko.
Po przerwie nie zostaje już niestety dużo czasu, tym bardziej że o 16 planujemy wyjazd, bo do domu kawałek jest ok. 300km. Postanawiam wykorzystać te dwie godziny maksymalnie, ale kilka koncepcji kołacze się po głowie i do ostatniej chwili nie wiem jaką decyzję podjąć. Z dziwnymi myślami w stylu "ty idioto, możesz tego żałować" postanawiam zostawić namierzoną troć i idę szybkim marszem jakieś 3km, by obłowić kilka upatrzonych miejscówek z drugiego brzegu rzeki. Troszkę zmęczony, dochodzę na miejsce, na moim brzegu jest tylko kilka osób, na przeciwległym znacznie więcej. Po drugiej stronie łowi także Rafał. Dobrze wytypował miejscówkę, jednak z mojej strony trochę łatwiej podać przynętę. Kucam i w skupieniu staram się zaimitować osłabioną rybkę, która spychana silnym nurtem rzeki próbuje niepostrzeżenie uciec przed czającym się przy zwalisku drapieżnikiem. Po kilku rzutach bodziec okazuje się zbyt silny i wywołuje odruch agresji u czającej się w tym miejscu troci i następuje mięsiste pobicie woblerka. Tym razem przycinka na czas, kilkumetrowy odjazd z dół rzeki i hol prezentowanej na filmie 64cm trotki. Niestety byłem w tym miejscu już sam i musiałem poradzić sobie sposobem z wyjęciem rybki na brzeg.
Cieszę się, że miałem możliwość poznania Iny a udane otworzenie sezonu to pełnia szczęścia dla każdego łowcy salmonidów.
PS: Trzeci wyjazd w tym roku w 3króli i udało się, niewielkie sreberko na wobka. Farci
Przy okazji przegram i powklejam fotki.
Szczególne pozdrowienia dla Kolegów z wyjazdu nad Inę
Adamo:)