Za młody jestem, aby pamiętać ile było łososia i troci po wojnie nad Słupią.
Ale wychowałem się nad samiutką rzeka i mieszkałem razem z dziadkiem, który zawędrował na Ziemie Zachodnie (Słupsk, nad Śluzami) w 1945 roku. Dziadek był zapalonym wędkarzem, a ja jako smarkacz kręciłem się koło niego ( lata 60 te), gdy łowił ryby. Teraz to niedozwolone, ale z kumplami przy śluzie rękoma wyjmowaliśmy minogi ( pamiętam nawet raz, że udało mi się ręka złapać szczupaka) i ganialiśmy wędrujące łososie.
I opowiadania dziadka pamiętam, że łososi oraz troci wcale w rzece tak dużo nie było. Dziadek łowił na spinning oraz zaraz po wojnie jak wspominał na metody typowo powojenne ( granatowo-hukowe). Razem już w latach 70 tych łowiliśmy trocie na spinning ( i wcale nie było to Eldorado), a dopiero zaczęło być ich więcej w latach 80 tych i na początku 90.
Kolego SzymonieP.
I jak pewnie wiesz wielkość ryby rośnie w miarę długości opowiadania o niej i czasu, który upłynął od jej złowienia. Jak posłuchałem dziadka, co on opowiadał o złowionych rybach, a jaka była naprawdę rzeczywistość, to były dwa odrębne światy.
Piszesz, że opowiadali Tobie wiekowi mieszkańcy o wielkich rybach. Pewnie opowiadali, ale, czy to była prawda.
Nie twierdzę, że ryb nie było. Były, ale nie była to kraina " miodem i winem płynąca".