farti napisał:To jest ta różnica.
Farti, niepotrzebnie tak rozdrabniasz na czynniki pierwsze rzeczy oczywiste - nieprzypadkowo na początku mojego postu postawiłem tego smileya -
Jak napisałeś, no-killowców jest dużo. Są tacy, którzy starają się stosować wszystkie zasady C&R (dla przypomnienia -
tutaj), są "no-killowcy", którzy z dużym samozadowoleniem wypuszczają praktycznie zdechłe ryby po zrobieniu im 50 fotek. Ale "killowcy" też nie są homogeniczni - są tacy, którzy uważają, że nie zabranie ryby, łowienie tylko dla przyjemności jest barbarzyństwem, więc rybę zabierają. Są też tacy, którzy zabierają, bo wolno, nie wysilając się na bardziej skomplikowane konstrukcje myślowe. Są też tacy, co biorą wszystko, bo nikt nie widzi. "No-kill" i "yes-kill" nie jest czarno-białe, to przeplatające się wzajemnie kontinuum.
Z innej beczki. Starszy pan raz w miesiącu, lub rzadziej łowi w górskiej rzece, gdzie wolno stosować tylko przynęty sztuczne, na robaka dwa pstrągi, podwymiarowe, żeby urozmaicić sobie i żonie kolację u schyłku długiego życia. W tej samej rzece muszkarz z wypasionym sprzętem w maju przerzuca na żyłce 0,08 mm i przynęcie na haku #20 pół setki lipieni dziennie, akurat ładnie biorą... Oczywiście nie przychodzi mu do głowy, żeby zmienić przynętę, bo oczywiście wypuszcza te lipienie z uwagi na okres ochronny... Który z nich postępuje bardziej etycznie?
Wszystko to tkwi gdzieś głęboko w głowie, i jest częścią ogólnej kultury, a nie tylko podejścia do kill, czy no-kill. Są ludzie, którzy nie rozpalą grilla zagazowując sąsiadów w promieniu 500 metrów, którzy nigdy nie przejdą się środkiem miasta z otwartą puszką piwa, którzy po złowieniu kilku ryb w okresie ochronnym zaprzestaną łowienia. Jest inna grupa ludzi, którzy to wszystko mają gdzieś i się tym nie przejmują - grillują, łażą z piwem po mieście i trzaskają kolejne lipienie w maju. Są no-killowcy należący do tej pierwszej grupy, są też należący do drugiej grupy. Niby też no-killowiec, a dla mnie zupełnie inny człowiek. Ja ostatnio jestem na takim etapie, żeby ryby wypuszczać w miarę możliwości w ogóle ich z wody nie wyciągając, nie zawsze się udaje niestety. Czasem wyciągam na parę sekund, gdy głębiej zaśsie przynętę. Dlatego nazwałem siebie "ultrasem"
Ale słowo daję, prędzej zagadam do dziadka łowiącego sporadycznie na robaka, niż do tego przerzucającego kilka dziesiątek lipieni w maju.