Dobra było tak.
Mateusz (największy napaleniec) przyjechał sam z Wrocławia nocą i łowił od 01.01 aż do niedzieli.
W pierwszy dzień padło tyle ryb, że Mateusz był prawie pewny, że zakończy kompletem. Niestety nie miał nawet puknięcia.
Dojeżdżamy wieczorem pierwszego (Bartek, Albert i ja). Relacje z wody bardzo zachęcające, ktoś z Olsztyna miał trotkę na muchę i kontakt, a jego kolega tylko branie - rybka spadła. Kolacyjka, robimy kilka muszek i lulu.
02.01 Nad wodę zawitaliśmy dość późno (śniadanie było o 8
). Przy moście w Chocielewku pełno aut. Zaczynamy łowić. W przeciągu pół godziny Bartek łowi samczyka 60 na puchowca w różowym kolorze (efekt wieczornego przypływu fantazji po trunkach rozweselających). Do wieczora żaden z nas nie ma już nawet puknięcia. Padło dużo ryb, nie tyle co w pierwszy dzień ale dużo. Naoglądałem się kompletów. Padały głównie samce - chyba dlatego, że odganiały różne fluo wynalazki.
Pod koniec łowienia spotykamy z Mateuszem miejscowego wędkarza (za ujściem Pogorzelicy), który w rozmowie zdradził, że na otwarciu miał komplet, a dziś ma komplet i poprawił szczupakiem (3 ryby z jednego miejsca). Chwilę rzucamy i ruszamy w drogę powrotną. Po drodze jeszcze jeden miejscowy uraczył nas informacją - "Wczoraj miałem kompleta". Mam dość.
Wracamy do pałacu pod Bocianim Gniazdem. W pałacu oprócz 10 muszkarzy (Cieszyn,Olsztyn,Jelenia Góra, Leszno i różne inne dziwne zakątki Polski) jest tylko 1 spiningista. Ogólnie wrażenia dobre, chociaż niby dzień wcześniej było dużo lepiej. Jak dla mnie to i tak było super - widziałem około 8 - 10 ryb - dokładnie nie pamiętam.
2 dzień łowienia. Spotykamy się z Sebą. Łowienie nie przynosi nam żadnych efektów. Ryby padają i to więcej niż dzień wcześniej. Około 10 spotykamy pierwszego wędkarza wracającego z kompletem - JAK ONI TO ROBIĄ???? Co jakiś czas widzę, jak ktoś gdzieś wyciąga trotkę - nie mam nawet puknięcia, reszta ekipy również. Spotkaliśmy Adama z pięknym samcem - śliczna ryba, dawno nie widziałem tak ładnej ryby, jeszcze raz gratuluję. O 14 zarządziłem odwrót, Mateusz zostaje do wieczora.
Pakowanie, szybki prysznic i powrót. Kierowałem przez 12 h - masakra. Średnia prędkość na trasie 50km/h, padający śnieg dał mi mocno w kość. Wczoraj odsypiałem.
04.01 Mateusz budzi mnie o 10 informacją straconej ryby i to dużej 70+. Odwracam się na drugi bok i śnię dalej o wielkich salmonidach.
Średnia wielkość ryb, które widziałem oscylowała w granicy 60 cm. Największa o jakiej słyszałem miała 77. Ryb naoglądałem się bardzo dużo, codziennie padały w tych samych miejscach.
Za rok na pewno będzie powtórka.