Znalazłem trochę czasu:)
W czasach, kiedy stosowano pławnice połowy "troci" (zaraz wyjśnie ten"") oscylowały w granicach 500ton rocznie - wszystkie jednostki, przybrzeżne też. Obecnie jest to około 200ton rocznie i poławia się je na haki(otwrte morze) lub na jednostronnie kotwiczone sieci tzw półpłąwnice(przy brzegu). Pławnice to sieci całkowicie dryfujące - długość wydania przez 1 kuter to około 10km na noc i cały dzień podbiórki. Łowiło się nimi na otwartym morzu 20-50 mil od brzegu. Wyżej łowiły jednostki z innych krajów (Skandynawia). Na pławnice opłacało się łowić od grudnia do maja, na haki tylko do marca. Okres ochronny tam to lipiec i sierpień. Pondto skuteczność haków jest dużo mniejsza niż pławnic.
Napisałem "troci", bo w rzeczywistości na otwartym morzu poławia się łososia, troci jest kilka sztuk na 1 tonę łosoia. Łososiowe limity na jednostkę w czasach pławnic to 1000szt. Obecnie to nieco ponad 100szt. To śmiesznie mało, za mało by mogło się opłacać - tyle co za jeden rejs złowią. Inspektorzy nie odróżniają tych ryb, więc jest tak, jak rybak napisze - "troć" + 5 łososi.
Róznica wiec tych 300 ton, to przed wszystkim łososie, a nie trocie, w dodatku w większości nie pochodzące z naszych rzek(zarybień). Łososie które są poławiane przez naszych rybaków na otwartym morzu, to przede wszystkim łososie nie polskie - Szwecja, Dania, Estonia, Łotwa itd. Na nasze żerowiska przypływają łososie z całej zlewni. Żywią się prawie wyłącznie szprotem. Tylko raz zdarzył się, podczas wszystkich moich rejsów, połów 1szt z polskim znaczkiem.
Najwięcej troci prawdziwych i naszych łososi jest poławianych przez rybaków przybrzeżnych w tzw półpławnice. Do tego prawie nikt ich nie kontroluje. Z resztą oni łowią głównie torć a ta nie ma limitów, do tego na Zatoce nie ma okresu ochronnego. Limitowani są ilością sprzętu.
Średnia waga poławianego łosoia to około 4,5 kg, troci (na małej próbie) około 2,5kg. Przy wcześniej podanaych połowach śmiało można uznać, że troci i łososi jest w Bałtyku są "miliony". Można to również wywnioskować z zarybień polskich - rok w rok, a także innych krajów nadbałtyckich.
Dlatego uważam, że problem nie leży w wędkarzach (wypuścić zabrać sreberko, kelta), a w dostępności tarlisk. Ryb jest wystarczająco, lecz populacja nie utrzyma się w takim stanie bez zarybień.
Zmieniłbym zdanie, gdyby ustały zarybienia i opieralibyśmy się wyłącznie na populacji z naturalnego tarła. W takiej sytuacji każda ryba się liczy.
pzdr Marcin DJ