Nie tylko złowione, WYPUSZCZONE, opisy niewyciągniętych itd. również
Pora na moje zdjęcie – z przed kilku tygodni Słupia. Zamieszczałem je ale nie opisywałem: )
UWAGA DŁUGIE
Więc…., w końcu na Słupi – wyskrobane 5 dni urlopu. Skład ja, brat i ojciec (kbart dojechał później).
Sobota o 3 nad ranem dojechałem do Ustki – dziecko położyłem spac. Puknąłem do pokoju brata (wcześniej zajechał na miejsce), mówiąc mu aby mnie koniecznie obudził rano jak będzie jechał. Zaspany coś odburknął ale zakładałem, że oczywiście przyjął do wiadomości, więc budzika nie nastawiałem aby dziecko się wyspało.
Zrywam się rano, nakładam bojówki, szukam czegoś, kluczyki, wyciągam sprzęt, kołowrotek, blachy, woblery, kotwice – pakuje do kamizelki.. uff gotowe. Brat!? Idę do pokoju brata spoglądam na zegarek ciekaw jak wcześnie będziemy nad rzeką (myślę 5, 6 rano Cudnie
)– a tu niespodzianka - 11.00 ? Brata nie ma:blink: Dzwonię do niego, pytając wnerwiony gdzie jest i dla czego mnie nie obudził?
A ten odpowiada … że coś tam…. musiał sam pojechac…
Aha myślę – no to się zaczynają zawody: ) Tak zwana zdrowa rywalizacja: )
Generalnie przez pierwsze trzy dni łowienia kompletnie nic. Brat wrócił w niedzielę – (bez urlopu). Sobota, niedziela, poniedziałek nic, wtorek (czwarty dzień) – zajeżdżam nad wodę około 15. Pierwsze miejsce, drugie, trzecie – i już dwie godziny łowienia za mną. Plecy zaczynają dawac się we znaki. Piękne miejsce – 5,10siąty rzut, 15 sty – myślę chyba wystarczy w tym miejscu. No dobra jeszcze jeden z ostatnich - dłuższe podanie obrotówki pod przeciwny brzeg na spokojną wodę - przynęta zaczyna wchodzic w nurt i zaczyna się - mocne, zdecydowane uderzenie 15 metrów ode mnie. Kij Cormorana (wyrzut do 200 gram ) dosłownie w pałąk. Troc żyłkę wysnuwana bez najmniejszych problemów i te długie pompnięcia…
jeden, drugi skok – piękna ryba to już wiem. Zaczynam się zastawiac czy ją zatrzymam – idzie w dół bez najmniejszych problemów (nikogo nie ma). Nagle czuję niemal totalny luz. Odruchowo zaczynam jak najszybciej wybierac żyłkę ale w głowie jedno (k… poszła!!!!) .
Nie - nadal jest i idzie w górę, idzie i idzie! Nie mogę jej zatrzymac.
Spoglądam na wodę a troc wchodzi w zwalone na wpół drzewo, będące nieco wyżej mojego stanowiska - korona w centralnie w nurcie!
Szukam wzrokiem ryby a ona zaplątana w drzewie – widzę ją i czuję na kiju ale nie mogą jej stamtąd wyciągnąc. Manewruję delikatnie szczytówką ale nic to nie daje – myślę już po niej. To koniec i inne epitety… Jest zaplątana w drzewie na samym środku rzeki!
Jedyne wyjście – zrzucam kamizelkę z dokumentami, zdejmuję buty i nawet nie wiem kiedy wskakuję do wody - i dośc głośno do siebie mówię (…. za głęboko!!) Woda sięga mi po pachy!
Wracam na brzeg i trzymając spinning w jednym ręku wpływam na drzewo, łapiąc je pod wodą drugą. Udaje mi się wymacac zanurzony pień drzewa, wybieram żyłkę i powoli podciągam się do zaplątanej ryby. Gdy już chcę ją chwycic sama odplątuje się i idzie dalej w górę rzeki, tyle, że pod drzewem na którym siedzę.
Teraz to dopiero totalna kaplica!!!
Szybko kontruję spinning zanurzając szczytówkę pod wodę i konar - wybieram na siłę rybę. Udaje mi się ją podholowac tak, że mam ją dosłownie między nogami tuż pod pniem drzewa (niemal środek rzeki) - chwytam ją jakoś pod skrzela i szczęśliwie wracam z nią na brzeg.
Piękna, piękna chwila a takiego podbierania nigdy wcześniej nie miałem.
Starałem się łowic jeszcze dalej ale uwierzcie mi, jakoś mi nie szło : )
Zdjęcie poniżej – 81 cm.