Uważam, że w przypadku pstrągów trzeba zacinać natychmiast, każde puknięcie, przesunięcie żyłki, czy przerwę w pracy przynęty. Uwagi te dotyczą klasycznych przynęt: błystki i woblera.
Nieco inaczej ma się sprawa przy łowieniu na gumy, szczególnie na lekkich główkach w spokojnej wodzie. Tu nie ma co się śpieszyć, i trzeba ciąć dopiero jak ryba zaczyna odpływać z przynętą w pysku. W takim przypadku opóźnienie zacięcia skutkuje pewnym wbiciem pojedynczego haka w „nożyczki”, Guma ma tą przewagę nad innymi przynętami, że ryba po jej pochwyceniu nie wypluwa jej od razu, tylko nie podejrzewając podstępu wraca do swojej kryjówki.
Problem w tym, że nawyk zacinania u typowych „woblerowców” jest tak silny, że gdy przestawiają się na gumy to tną każdy kontakt za wcześnie, i uważają, że guma to zła przynęta na salmonidy, bo często spadają
Zasada ta działa także w drugą stronę. W sierpniu zeszłego roku zabrałem na pstrągi świetnego wielkorzecznego łowcę szczupaków i innych ryb, który z racji preferowania gum, nie miał wyrobionego nawyku zacinania „po kontakcie”.
Łowiliśmy na woblery ściągane z prądem. Jakie było jego rozczarowanie gdy ryby mu spadały, podczas gdy ja łowiłem. Wytłumaczyłem mu gdzie tkwi jego błąd, i że ma zacinać, ale mimo tego nie mógł się przestawić z gumowego opóźnienia, na woblerowe szybkie cięcie. Spaprał jeszcze kilka ryb. Dopiero kiedy złożył motoroila, to wydłubał trzy pstrągi.
Jego zdziwienie tym faktem było równie duże, jak w dniu gdy w rewanżu zabrał mnie na dużą nizinną rzekę, i zobaczył jak ja, pstrągowym nawykiem robię 5 rzutów, i zmieniam główkę. Na szczęście też miał dla mnie dobrą radę, i przekonał mnie że przy takim łowieniu, nie tylko z zacięciem, nie ma co się spieszyć.
Kuba