No to i ja podzielę się refleksją dotyczącą tzw."dziwnego stanu"- wędkując od dziecka.
Kiedyś cieszył mnie każdy wyjazd nad wodę czy to było jezioro czy rzeka.Nigdy nie jechałem na ryby-"po ryby",bo uwielbiam samo przebywanie nad wodą i obcowanie z przyrodą.Wielu moich kolegów łowiło i do dziś łowi tylko dlatego,żeby coś złowić-ale to ich sprawa.
Poświęcałem wędkarstwu cały wolny czas i zawsze przed dzień wyjazdu nie mogłem spać czekając żeby już jechać.
Kiedy zakochałem się w rzeczkach i pstrągowaniu byłem w euforii nie do opisania.Co roku jeździłem na te same rzeczki,ale odkrywałem też nowe-co do dziś robię.
Wtedy jeszcze na "moich" rzeczkach wszędzie było dużo pstrągów.Minęło kilka lat,a rzeczki stawały się co raz bardziej puste-i wtedy popadłem w stan niechęci do wyjazdów.
Wtedy odkryłem nową pasję czyli fotografowanie rzeczek,wodospadów i starych młynów.I na nowo zacząłem odczuwać euforię na każdy wyjazd.
W tej chwili mam już tysiące fotek "swoich" rzeczek o każdej porze roku i nadal czuję parcie na odkrywanie nowych niekoniecznie pstrągowych.Ale staram się jeździć tam gdzie pstrągi są,albo nie wiadomo czy są!
Często koledzy z którymi jeżdżę szybko rozkładają wędki i lecą nad wodę jak w jakimś transie.A ja spokojnie uzbrajam wędkę,biorę aparat na szyję i spokojnie idę ciesząc się widokami i łowieniem!!!
Przy okazji wspomnę,że od 3 lat jestem w związku ze wspaniałą kobietą-"PLISZKA"-która poznała moją pasję i często ONA motywuje mnie do wyjazdów-bo ja już jestem "stary pierdziel" i często mi się nie chce!
Jak ktoś nie czytał starego wątku-"Kobieta pstrągarza" to zapraszam do przeczytania!!!