Witam po kolejnej przerwie. Wiem, że niektórych zawiodę ale tak... ja też nie będę śpiewał w Opolu.
Jętka istotnie zaczęła fruwać. Zaczynamy polowanie. A za trzy dni dzień dziecka i lipionki się zaczną. Na Dobrzycy woda dziwnie mętna i dość wysoka. Na Piławie najlepiej wychodzą kajakarze do muszki. Szlag mnie na nich nagły trafia. Zwłaszcza jak drą mordy w sposób nieludzki, łąmią gałęzie rwą zielsko.
Rozmowa z panami kajakarzamu. Widać, że jakaś duża firma, wyjazd integracyjny. Ciuch firmowy, but formowy i trunki perfumowane. Też firmowe, Przerażenie w oczach, wchodzą do kajaku a ja szykuję się do wejścia do wody.
- Proszę pana, a daleko mamy do Tarnowa? - słyszę.
- Jakieś trzy godziny - mówię. Stroimy przy młynie w Czapli. - Może cztery dodaję przyglądając się im bliżej.
- A jak mamy płynąć? -
- W dół, z prądem
- A jak będą jakieś skręty to jak mamy płynąć.
- Będzie dużo zakrętów i trzeba zakręcać...
- A nie zabłądzimy, bo jak nie zauważymy i wpłyniemy w jakiś dopływ...
- Nie ma dopływów, a w dodatku chyba byście zauważyli, że płyniecie pod prąd
- Ale jak będzie dopływ i woda będzie płynęła w tym samym kierunku
- Nie ma dopływów.. - i nie chce mi się dłużej rozmawiać.
Trzy godziny później dochodzę do mostu w Wiesiółce. Widzę dwóch panów z którymi gaworzyłem. Polegli w boju. Jeden leży połową kadłuba na brzegu resztą w wodzie. Drugi jeszcze jarzy i próbuje dodzwonić się żeby ich zabrali. Oni nie chcą już pływać mówi pociągając rudą z flaszki. Grunt to obcowanie z przyrodą.