Zachęcam wszystkich do spisywania swoich wspomnień. Na początek ja zacznę
Admina prosiłbym o umieszczenie ewentualnie w odpowiednim dziale lub utworzenie nowego wątku.
Część 1 pierwsza wyprawa, która miała być ostatnią...
Był rok bodaj 1983. Trafiłem na zebranie Akademickiego Klubu Wędkarskiego "Bzdykfus". Grupa pasjonatów, którzy kropki mieli w oczach. Wybitni wędkarze by wymienić choćby Stasia Ciosa, Zbyszka Bacińskiego, Janusza Wysokińskiego, Jurka Kowalskiego (sory jeśli pomyliłem imię, chodzi mi o trenera muchowej kadry narodowej)Maćka Bertę (wydawcę dwóch numerów Wędkarstwa Muchowego) i wielu innych. Ja wówczas łowiłem głównie na spinning, co też nie było proste bo nie miałem 18 lat, a spinning w owym czasie był dozwolony od 18 roku życia. Trafiłem do Zarządu Okręgu do sekcji młodzieżowej, jakieś zawody spławikowe i... jako Młody Aktywista Wędkarski w nagrodę dostałem znaczek spinningowy. W Bzdykfusie po raz pierwszy zetknąłem się z muchą. Pierwszych prób zrobienia muchy nie zapomnę. Małe haki węgorzowe (bo z oczkiem) mulina do haftowania, pióra z poduszki i ogonki z pędzli mojego ojca - plastyka. Kręcone w małym, normalnym imadle.
Pierwsza muchówka jaką zakupiłem to był szklak Fibatube (blank Hardy). To był 1984 rok. Październik. Pożyczony kołowrotek, Libelka produkcji bodaj NRD, na nim połówka sznura DT 6 F Cortlanda pozagatunkowego, które namiętnie sprowadzano i razem z Maniksem (mój przyjaciel z Klubu) jedziemy na Wkrę. Wkra to rzeczka nizinna, a organizowane na niej zawody przez AKW Bzdykfus były jedynymi zawodami muchowymi na wodzie nizinnej zaliczanymi do klasyfikacji Grand Prix tym samym łowili tam najlepsi.
Z Maniksem dotarliśmy do mostu w Jońcu, gdzie zaczęliśmy się przebierać i montować sprzęt. Muszki dostałem od kolegów, głównie red tag, black zulu i im podobne. Montując sprzęt Maniks zauważył jak wodą płynie coś dużego, jakby manekin. Maniks zażartował, że może to marzanna tyle, że nie ta pora roku... był październik. Przebrani w wodery idziemy wodą, a ja staram się nauczyć rzucać. Książkę Jeleńskiego mam przeczytaną wielokrotnie. Szybko jednak okazuje się, że teoria nijak ma się do praktyki. Pierwsze trzy muchy odstrzeliwuje przy pierwszych trzech próbach rzutu. Sporo czasu poświęcam na wyplątywanie się z linki która jakbym nie machnął zawsze lądowała na mnie. Muszki wyciągam z różnych części swojego ciała. W końcu po godzinie zaczynam dostrzegać pewne postępy. Już udaje mi się czasami położyć muchy tam gdzie chcę. Ale w żaden sposób nie mogę ich przesuszyć aby płynęły po powierzchni, a ja zamierzam łowić wyłącznie na suchą. I olśnienie, może muchy trzeba natłuścić. Smaru hydrofobowego nie miałem. Zapewniam, że masło z kanapek nie nadaje się do natłuszczania much... Maniks ma już kilka uklejek i jelców a ja nawet brania. I w końcu jest... "potężne" szarpnięcie na mokrą muszkę i po emocjonującym holu jelec około 15 cm ląduje w ręku. Jestem dumny i szczęśliwy...
Idziemu z prądem. Dochodzimy do przelewu, gdzie próg kamienny przegradza całą rzekę. Maniks idzie bliżej środka rzeki. Dochodzi do przelewu jak najbliżej pozwalają mu krótkie wodery. W pewnym momencie słyszę: o Jezu!!! Widzę, kolega blady jak ściana. - Zobacz mówi, to człowiek. Nie możemy podejść bliżej, ale wyraźnie widzimy, że na kamieniach zatrzymało się ciało kobiety... Wychodzimy z wody i prosimy faceta na wozie z koniem aby zawiadomił milicję. Okazało się, że to co spływało, to nie był manekin. Jakoś odechciewa mi się łowienia na muchę...