Rozumiem cię doskonale ale ...
Widzisz, w mojej opinii czyni cię to mniej etycznym, jeżeli mówimy o polskich dzikich wodach i polskich realiach. W Kanadzie powiedziałbym, że nie sprawia mi to żadnej różnicy.
Podejście czysto matematyczne : załóżmy, że łowimy tyle samo razy w roku i złowimy tyle samo ryb. Oczywiście każdy z nas stosuje c&r, tak jak potrafi najlepiej. Śmiertelność - powiedzmy optymistycznie 5%, albo załóżmy dla lepszego przekazu 20%. Różnimy się o te kilka ryb, które w twoim przypadku wyjeżdżają z wody, a w moim do niej wracają i generalnie przeżywają - niech jedna padnie dla lepszego przekazu (w straszliwych męczarniach jak to opisujesz). Reszta ma szansę się wytrzeć i dać życie nowemu pokoleniu pstrągów o ile inny normals (co za określenie) nie zafunduje im wycieczki na patelnię. Może jedna z wypuszczonych ryb dorośnie do 60+ cm i wytrze się jeszcze ze 3 razy zanim zgnije, a przy okazji dostarczy najwspanialszych w naszym hobby emocji innemu wędkarzowi (a może i nam samym).
Tym się różnimy. Ty uważasz, że sposobem gnicia ryb, ja uważam, że podejściem do wędkarstwa. Dla mnie zabieranie ryb nie jest esencją wędkarstwa, a posiłek z pstrąga (chociaż przyznaję, że bardzo smaczny) nie stanowi o istocie mojej pasji, ani nie jest czynnikiem ją warunkującym, czy też sposobem na usprawiedliwienie przekłucia iluś tam mniejszych ryb.
Generalnie nie zabieram ryb, stosuję c&r od kilkunastu lat, a zacząłem tak postępować, zanim stało się to modne (a może niestety konieczne). Dlaczego piszę, że generalnie? Bo w zeszłym roku kilka zabrałem. Wszystkie zabrałem z łowiska do tego przeznaczonego, nie z wody pzw, a z czyjegoś prywatnego zbiornika. Wszystkie zabrane ryby były tęczakami. Powiem wam, że tęczak z czystej górskiej zaporówki, który pływa w niej od kilku miesięcy, smakuje jak potok z dzikiej rzeki.
Pytacie, czy to etycznie tak kłuć ryby? Ja zadam pytanie inaczej. Czy stać nas (w sensie finansowym) na zabieranie ryb z dzikich rzek? Uważam, że obecny stan polskich wód na to nie pozwala. Dowody - wybierzcie się nad rzekę, a zdobędziecie je sami. Funkcjonujący system doprowadził znakomitą większość wód do ruiny. Czyja to wina? Nas samych. My wędkarze jesteśmy największym zagrożeniem dla ryb. Pora najwyższa spojrzeć prawdzie w oczy. To nie kłusole, wydry, norki, dziadki z glizdami wyjałowiły nasz wody. Doprowadziliśmy do tego sami, zabierając ryby zgodnie z idiotycznym regulaminem, który pozwala większości zachować czyste sumienie i mówić innym, że są ok, bo postępują zgodnie z prawem. Z prawem może i zgodnie, natomiast czy właściwie? Popatrzcie na nasze rzeki (nie osy) i oceńcie sami.
Ryby, które z wody wyjadą, na 100% nie przeżyją. Ryby które do niej wracają, mają przy odpowiednim traktowaniu, bardzo duże szanse przeżycia.