Dzisiaj z kolei ja mogę pochwalić się niewielkim 52 centymetrowym sreberkiem:)
W sumie nie chciało mi się jechać, ale brat mnie namówił. Pstrągi odpadały, bo o 14.00 było już za późno i mamy za daleko, więc postanowiliśmy, że jedziemy tam, gdzie mamy najbliżej, czyli nad morze:)
Wiem, że użyję maks. 3-4 blach, ale odruchowo ładuję do pudełka z 20 sztuk. Brat jeszcze lepiej - bierze 2 takie pudełka:)
Zajeżdżamy nad Czerwoną Rzeczkę, nikogo nie ma. Na brzegu leży odcięty trociowy łeb - bierzemy to za dobry znak. Przełazimy pierwszą rewkę i łowimy. Woda trącona, ładne słońce, zmienny wiatr, ale fale niewielkie. Jak na pierwsze bałtyckie łowienie w tym roku to trafiliśmy z pogodą, teraz czekamy tylko na srebrne torpedy. Po godzinie mam uderzenie, ale po 5 sekundach ryba spada, bo nie zaciąłem porządnie. Pluję sobie w brodę, ale rzucam w tym samym kierunku dalej. Może nadal tam siedzi? Po ok. 10 minutach znowu atak! Tym razem zacinam konkretnie - dwa razy, niech się zapnie porządnie:) Wędka miło pulsuje, ale hol jest w sumie łatwy. Jakieś 20 metrów przed mną widzę już piękne, morskie sreberko. Gdy jest już prawie pod nogami, odjeżdża jeszcze parę razy, pięknie walczy, ciągnie do dna - w polaryzatorach widać ją jak na dłoni. Brat chwyta ją w podbierak muchowy, ogon jej wystaje z siatki:) Radość nieopisana:) Zdjęcia nie mam, bo akurat nie wziąłem aparatu, a mam go ze sobą w 99% wędkarskich wyjazdów. Nieszczęście w szczęściu:)