I zaczął się jesienny sezon na łososiowate.
Jadę dzisiaj po raz pierwszy, chociaż wiem, że już od ładnych kilku dni koledzy łowią.
Moim celem jest Milwaukee River.
O świcie jestem nad wodą. Poziom podwyższony i bez kijka do podpórki przejście w upatrzone miejsce niemożliwe. Z praktyki wiem także, że ryby będą rwały przypony, a wyjęcie dużej sztuki na tym prądzie będzie graniczyć z cudem przy długiej wędrówce w dól rzeki.
Przechodzę przez spienioną wodę i ustawiam się po prawej stronie wodospadu.
I możecie mi nie wierzyć lub nie, ale na 5 pierwszych rzutów mam 4 zahaczone ryb. Żadnej oczywiście nie wyjmuję. Potem kolejne dwie ryby zrywają się po krótkich holach. Jak tak dalej pójdzie to nerwy moje nie wytrzymają. Na szczęście kolejna ryba tym razem nie spina się. Walka nawet jak na te warunki krótka i ląduję 70 cm samczyka łososia coho.
Już zaczyna „łapać” barwy godowe.
Ok, pierwsza ryba jest.
Potem zaczyna się wędkarska „tragedia”. Kilka kolejnych dużych łososi targa mną po rzece i nawet ponad 100 metrowe zejścia nie pomagają,a hole kończą się zrywaniem przyponów. Żeby nie było, że przypony i linka cienka. Łowię zestawem w 10 klasie. Ale prąd i przeszkody robią swoje. Nic na to nie poradzę.
W końcu udaje mi się przytrzymać kolejnego łososia i szczęśliwie go wylądować. Hol oczywiście z „wędrówką „ w dół rzeki , ale powrót pod prąd to już mnie wykończył. Pierwszy w sezonie samiec łososia chinook jest mój.
Potem kolejna dłuższa seria zerwanych łososi około metrowych. Nie pomagały przytrzymania i biegi wzdłuż brzegu. Gdy tylko wchodziły w prąd nic nie było w stanie ich zatrzymać. I kończyło się to zerwaniem przyponów lub nawet linki z wejściem w zawady lub bez.
Już za bardzo nie wierzyłem w wyjęcie trzeciej rybki, ale udało się. Ponieważ była to pierwsza metrówka, to opiszę trochę dłużej.
Branie i oczywiście czuję wagę na kiju. Kilka odjazdów pod wodospad i zejście z prądem. Kij w pałąk, hamulec gra. Nieostrożne dotknięcie palcem w linkę i przechodzi mnie piekący ból. Mam ok.100 metrów wolnej wody do pierwszych zawad. Przytrzymanie łososia oczywiście się nie udaje, ale przed zawadami skręca w prawo na wodę. Tu chwilkę mam nadzieję, że go podbiorę. Złudne jednak moje marzenia. Odwraca się , pruje w dół, a z podkładu zostaje kilka zwojów. Mam 200 metrów na jego przytrzymanie, bo kolejna zawada jest nie do przejścia. Nie ma wyjścia i kolejne 100 metrów, lecz tym razem środkiem rzeki muszę „biec” za rybą. Co przytrzymam i odzyskam kilka metrów, to za chwilę znowu tracę. Myślę, że pół godziny to już na pewno trwa. Zbliżam się na odległość ok. 20 metrów do potężnego drzewa leżącego od brzegu i tu chyba będzie koniec walki. Ale łosoś też traci siły i już tak nie walczy. Hamulec już tez nie gra i samą wędką go męczę. Za drugim podejściem podbieram. Ja jestem wykończony. Samica ciężka, gruba.
Myślę, że ok.12-14 kg. Ale to przecież dobry metr.
I tyle tylko udało mi się dzisiaj wyjąć.
Jak to określił kolega z Forum, któremu na bieżąco przesyłałem zdjęcia i relację z połowów pierwsza ryba była bajeczna, a te dwa to brzydale. Co robić kwestia gustu.
I może tak na koniec postu, a zarazem na początek sezonu tradycyjnie szybki konkurs z nagrodą ( czapeczka Simmsa lub inny fajny wędkarski gadżet).
Ile centymetrów miał pierwszy złowiony w tym roku samiec.