Może wyjdę na niepoprawnie wybrednego, ale główne zainteresowanie kieruję ku łososiom. Szkoda, że jeszcze nikt o nich nie napisał. Troć, aczkolwiek równie wspaniała, jakoś mi snu z powiek nie spędza. Kiedyś łaziłem za nią po krzaczorach Parsęty i Regi. Zerwanymi blachami mógłbym wytapetować spory pokój. I całymi latami nic, i nic, i nic. Wreszcie, z 10 lat temu, zorganizowaliśmy takie tam zawody towarzyskie: zaczęło się od zgrzytu, bo po przeliczeniu chętnych okazało się, że jest nas 13... Sytuację uratował kolega, który zamykając bagażnik samochodu przytrzasnął na amen swoją wędkę. Ani on, ani my nie mieliśmy zapasowego kija by go poratować, pojechał więc do domu. Pozostała dwunastka rzuciła się do łowienia. Maszerowaliśmy z kumplem podrzucając nasze przynęty w "bankowe" miejsca, ale ryby tradycyjnie docenić tego nie chciały. Zgłodniałem, usiadłem, kumpel cisnął blachę pod krzaczek i... RYBA!!! 2,6 kg! Ale się cieszyliśmy! Mówię, nie mówię - krzyczę - masz pudło jak nic!!! Trudno było sądzić inaczej czytając sprawozdania z tego typu imprez: przyjechało 80 wędkarzy - ryby dwie... albo żadnej.
Natychmiast zakończyłem konsumpcję i mówiąc - pojadłem i nabrałem sił do walki, machnąłem przed siebie. Przynęta chlup w wodę, dwie sekundy i potężne szarpnięcie! Sekundę później przynajmniej metrowa świeca! Co ja wtedy czułem... wiecie przecież. Po paru minutach troć na brzegu. Ma 3,8 kg. Kumplowi mówię, że drugie miejsce też dobre, ale wszyscy wiemy, że drugi to pierwszy przegrany. Koniec zawodów, wracamy. I co się okazuje? Dwóch wędkarzy ma po komplecie przed czasem i oni zgarniają pierwsze i drugie miejsce! Ja jestem trzeci a kumpel poza podium. Skomentował to soczyście, ale nie będę przytaczał... Co ciekawe, wagowo był lepszy od zwycięzców bo ich zdobycze były bardzo wynędzniałe.
Wykazaliśmy niezwykłą skuteczność, na 12 wędkarzy przypadło 6 ryb!
Ale się rozpisałem! Miało być o łososiach a znów na trociach się zakończyło. Może tak ma być?