Witam wszystkich kolegów wędkarzy. Z ciekawością przeczytałem cały wątek o wprowadzeniu metody no kill na rzece Rządzy. Rzece nad którą kiedyś bywałem i nawet kilka pstrągów w niej złowiłem, największy 42 cm. Czytając z uwagą Waszą dyskusję na temat no kill i innych metod ochrony pogłowia ryb w rzece nie spotkałem opcji, która mogłaby pogodzić zarówno zwolenników metody no kill jak i tych, którzy lubią od czasu do czasu zabrać ze sobą złowioną przez siebie rybę i po prostu ją zjeść. Nie bójmy się tego słowa, bo człowiek coś jeść musi jak i każde żywe stworzenie na tej planecie, tylko proszę nie kojarzyć tego od razu z mięsiarstwem. Mianowicie chciałem przedstawić model skandynawski, niektórzy pisali tu o Skandynawii, ale tego sposobu ochrony ryb nie poruszono, przynajmniej w tym wątku. Przechodzę do sedna sprawy - wystarczy ustalić dolne i górne wymiary ochronne ryb i sprawa jest załatwiona. Najprostsze rozwiązania są często najlepsze. Przykładowo dolny wymiar można by ustalić na 35, 40 lub 45 cm a górny 45, 50 czy tam 55 cm dla pstrąga potokowego. Są chronione młode niedoświadczone ryby, które mają szansę odbyć przynajmniej jedno a może i dwa tarła co wiążę się z większą ilością narybku i w przyszłości dużych ryb jak też są chronione największe okazy-replikatory mające dobrą pulę genów i zapewniające liczne i zdrowe potomstwo w przyszłości. I to rozwiązuje całkowicie problem, są chronione ryby małe i duże i jest "okienko" z którego można ryby zabierać, jeśli się chce oczywiście, bo zwolennicy całkowitego no kill mogą te ryby również wypuszczać. I tak można robić na każdym zbiorniku i z każdym gatunkiem ryby ustalając szerszy lub węższy przedział "okienka" z którego można zabierać ryby, podkreślam - jeśli się chce - i moim zdaniem jest to złoty środek na dzisiejsze warunki i na dzisiejszą presję wędkarską. Ryby są chronione można powiedzieć kompleksowo, ale jest też szansa i możliwość złowienia i zabrania ryby na przysłowiową kolację. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby te dolne i górne wymiary wspierać jeszcze zarybieniami choć to wydaje mi się byłoby zbędne pod warunkiem uczciwego i etycznego podejścia do tego samych wędkarzy jak i ochrony łowisk przed kłusolami, z czym nie ukrywam może być problem. Można to też wspierać okresowymi wyłączeniami odcinków rzek z wędkowania, choćby na jeden sezon, tak aby rzeka mogła "odpocząć" od wędkarzy i choćby jeden kilometr to już w zależności od wielkości cieku i dorzecza. Pozdrawiam wszystkich prawdziwych wędkarzy-pasjonatów ceniących przede wszystkim kontakt z naturą, ale i lubiących od czasu do czasu zjeść własnoręcznie złowioną rybę.