thornghost napisał:
Koledzy co oznacza słabe genetycznie? Otóż póki co nie jesteśmy w stanie określić czy ryba jest w cudzysłowie słaba genetycznie. Oczywiście jeśli w przyszłości uda się zsekwencjonować gen lub kompleks genów odpowiedzialnych za zwiększoną odporność na potencjalne patogeny jak choćby UDN, można selekcjonować takie ryby i je wprowadzać do środowiska, tyle tylko, że jest to jeden czynnik genetyczny, a gdzie środowisko?
Cześć, dawno nie pisałem. Spróbuję w kilku słowach podzielić się swoim zdaniem w temacie. W prawdzie już pożegnałem się z MIRem i nie kontynuuję kariery na "garnuszku państwowym". Przeniosłem się za to do "dżungli" jaką dla mnie jest Bałtyk, na którym spędzam sporo życia i jak dotąd skutecznie przenoszę wiedzę zdobytą w Instytucie, ale także w moim przekonaniu ją uzupełniam.
Zgadzam się z thornghost, nie ma ryb słabych genetycznie. To populacja jest obecnie uboga genetycznie, a nie pojedyncze ryby są rzekomo słabsze. Na to są publikacje (Bernaś badał populację wiślaną).
Jednak wśród naturalnie rozradzającej się populacji na pewno też były ryby chore na obecnie spotykane choroby, bo gdyby tak nie było, choroba dawno nie miałaby racji bytu, a bakterie, wirusy czy grzyby je wywołujące dawno by wymarły.
Jak powyższe się ma do obecnego stanu rzeczy? Trochę rozwinę moje założenia wyjściowe.
Cechy poszczególnych osobników są jak wiemy zapisane w genach. Niektóre ryby rosną duże i na tarło płyną dopiero po 3 i więcej latach spędzonych w morzu. Inne wręcz odwrotnie. To wszystko za sprawą doboru naturalnego i zmienności środowiska w jakim troć występuje. Co więcej, są ryby, które w morzu wykazują określony wzór zachowań. Weźmy za przykład ryby dokonujące dalekich wędrówek. Nie decyduje o tym sama ryba, ani nie dzieje się to pod wpływem obecnej dynamiki środowiska, lecz pod wpływem genów, które odzwierciedliły "skuteczną konstrukcję" zapewniającą przetrwanie i rozród poprzednim pokoleniom, a zatem zapewne i temu konkretnemu osobnikowi.
Posługując się powyższym przykładem i mając na uwadze dynamikę obu zajmowanych przez troć siedlisk, możemy wyróżnić całą masę cech, które sprawdzą się w różnorodnych warunkach/sezonach. Żeby skomplikować, ryby w określonych parametrach siedliska rzecznego będą się ze sobą krzyżowały i stworzą pewną mozaikę genetyczną. Tutaj do "do głosu" dojdą geny sprzężone, co oznacza - mocno upraszczając - że potomstwo wykazywać będzie w większości cechy rodziców z danej krzyżówki po około połowie. Jednak osobniki staną się "nosicielami" genów również tych drugich (dodam, że nie jestem "mocnym" genetykiem, więc jeśli coś źle zapamiętałem z wykładów to proszę o korektę).
Jak dochodzi do zubożenia genetycznego populacji?
1. Gdy uniemożliwimy pewnej grupie osobników przekazywanie genów, np wybudujemy śluzę na jednym z dopływów zamykając dostęp do tarlisk. Wzorem powyższych założeń pomimo braku tarła, a zatem po paru latach również populacji, w rzece wciąż będą geny tych ryb u osobników, które kiedyś się krzyżowały. Z upływem wielu lat geny te jednak będą zanikać.
2. Również gdy będziemy faworyzować grupę osobników - np poprzez zarybienia. Tu podobnie ich wpływ będziemy oglądać z pewnym opóźnieniem - gdy zaczniemy zarybiać rybami wyhodowanymi z ikry pochodzącej od ryb z zarybień. Stanie się tak gdy będą one stanowiły większość w populacji. Czas w jakim to się stanie będzie krótszy tym bardziej im większymi rybami będziemy zarybiać, bo damy im większe szanse na przetrwanie w środowisku.
Ale czy genetyka ma wpływ wzrost zachorowań obecnie?
Niekoniecznie. Oczywiście można sobie wyobrazić, że mniejsza odporność na choroby jest cechą sprzężoną z inną cechą, ułatwiającą jej schwytanie/pozyskanie do sztucznego rozrodu np z mniejszą płochliwością lub długością, kondycją itp.
Równie prawdopodobne może być stwierdzenie, że wzrost liczby chorych osobników jest spowodowany sposobem prowadzonych zarybień. Skąd takie założenie? Jeśli przed zarybieniami rzeczywiście chore tarlaki były skrajnie rzadko spotykane (nie znam danych na ten temat), a patogeny przetrwały, oznaczać może to, że choroba "męczyła" wyłącznie larwy i formy młodociane, a smolty, które się ostały wykazywały wyższą odporność. Następstwem tego wracały jako zdrowe tarlaki.
Zakładając, że tak jest, obecne zarybienia smoltami mogłyby być niewłaściwą formą dla uzyskania najlepszej kondycji stada tarłowego. Powyższe jednak rodzi kolejne pytania:
1. Czy zarybianie smoltem jest błędem, przy nadal braku odpowiedniej liczby tarlisk dla wszystkich tarlaków wstępujących do naszych rzek?
2. Co za różnica na jakim etapie dojdzie do selekcji osobników? Czy zginie niewidoczny dla wędkarzy narybek męczony chorobą, czy tarlak, którego nam szkoda?
3. A co ze smoltami wpuszczanymi, czy rybki, które męczone są chorobą w rzece szybciej spływają do morzą i tam się kurują, a te które pozostają w niej dłużej są bardziej odporne?
4. A może sposób hodowli smoltów, mam na myśli rozmaite terapie kurujące powodują, że zbyt wiele ryb dożywa wieku smolta? To może być podyktowane ekonomią i tak słabo opłacalnej hodowli tych ryb.
5. A może nie ma w ogóle czegoś takiego jak ryby odporne, albo stanowią jakiś niewielki procent populacji, a podatność na infekcje jest uzależniona od indywidualnej kondycji i czynników stresogennych, takich jak duże wahania stanów wód w uregulowanych rzekach i zabetonowanych zlewniach?
Podsumowując, co możemy obecnie zmienić, by nie pogorszyć. Na pewno zwiększyć powierzchnie tarlisk i przywrócić, w miarę możliwość, bliskie pierwotnym przepływy. Reszta powinna się "ułożyć", bo ryby całe szczęście wiedzą co mają robić, a my musimy im to umożliwić