Dragon sprzęt wędkarski

Dragon sprzęt wędkarski

Witamy na forum wędkarskim FORS, Gość
Login: Hasło: Zapamiętaj mnie

TEMAT: Czy warto społecznie pilnować tarła?

Odp:Czy warto społecznie pilnować tarła? 2010/10/07 22:54 #47519

  • bigos
  • bigos Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 384
  • Podziękowań: 222
Dzieki Dmychu za propzycje bycia wodzirejem w temacie , ale nie wiem czy mi taka rola odpowiada...Mam rade co do tego Ministerstwa Rolnictwa ..Najlepiej to nie pisz tam zadnych listow ani odzew, bo jak znam zycie, to raczej nie pomoze, a zaszkodzic moze ...Jako czlowiek z ulicy to mozesz najwyzej wysylac kartki do Swietego Mikolaja i przyniesie to taki sam efekt jak listy do Ministerstwa.Taki lajf...
Zgadzam sie z Wolkiem ,ze jesli sie ryb teraz nie przypilnuje spolecznie, to grozi im holokaust.Tylko tak jak wczesniej zwrocilem uwage , nalezy miec swiadomosc co jest grane i ku czemu to w efekcie prowadzi.
Ta cala dyskusja swiata nie zmieni i niczego od formalnej strony rowniez.Jednak uwazam ,ze warto tlumaczyc ludziom pewne rzeczy ,aby zdawali sobie sprawe co tu jest naprawde grane i gdzie pies pogrzebany.Bo krzyknac nad rzeka - pier...e PZW ! to sobie kazdy moze .Jednak warto wiedziec dlaczego jest pier..i trzeba sie tutaj podpierac faktami i argumentami.

Jaka ścieżka życia, takie wędkarstwo... 2010/10/09 18:54 #47558

  • dmychu
  • dmychu Avatar
Szanowni Koledzy,
Dziś mam wolne, więc napiszę dłuższy post o życiu i wędkarstwie. Otworzyłem sobie zimne piwo, więc zapowiada się na prawdziwy esej. Jeśli macie ochotę zagłębić się w długie opowiadanie, serdecznie zapraszam do lektury. Najpierw jednak wstawcie sobie wodę na herbatę lub kawę, albo za moim przykładem otwórzcie piwo. Zaczynamy...

Myślę, że każdy niemal człowiek, który czyta jakiekolwiek propozycje na taką czy inną organizację wędkarstwa w Polsce, odnosi te pomysły do swojej sytuacji życiowej. Co ze mną będzie w nowym świecie, jeśli moje zarobki wynoszą tyle a tyle? Czy będzie mnie stać na łowienie pstrągów i lipieni, gdy wspólne wody będą puste, a tylko nieliczne łowiska specjalne dla zamożnych będą pełne ryb?

Najpierw postaram się przybliżyć Wam fragment historii swojego życia oraz obserwacje jakie poczyniłem na tym tle. Po studiach geologicznych na Uniwersytecie Wrocławskim zacząłem aktywnie poszukiwać pracy w swoim zawodzie. Mieszkałem we Wrocławiu, ale zależało mi na znalezieniu zatrudnienia poza moim miastem ponieważ marzyłem o tym, by nieco uwolnić się od wpływu rodziców. Pracę rozpocząłem w kopalni miedzi. Jednakże warunki pracy jakie tam panowały, ze względu na stresujące mikro wstrząsy pracującego górotworu szybko mnie zniechęciły. Wiem, że z naszego środowiska muszkarzy Mikołaj Hassa wytrzymał ciśnienie i chyba nadal pracuje pod ziemią. Szacunek Mikołaju, bowiem ja po zobaczeniu na własne oczy zawalonego stropu chodnika złożyłem na ręce dyrektora kopalni wypowiedzenie. Ten chleb okazał się nie dla mnie. Skierowałem swoje kroki z zagłębia miedziowego z powrotem do Wrocławia, gdzie znalazłem pracę w firmie geologiczno-górniczej za biurkiem komputera. Okazało się bardzo szybko, że praca ta zaczęła mnie drażnić, ponieważ nie miałem od szefa zapasu czasu na automatyzację pewnych procesów. Poza tym powoli zaczynałem zauważać, że praca najemna w ogólności jest miejscem gdzie sytuacja ekonomiczna człowieka znajduje się często w sztywnych widełkach ustalonych wcześniej wynagrodzeń – chyba, że mamy prowizję lub premie za efekty. Jednak w większości przypadków dążenie do ulepszania warsztatu swojej pracy nie koniecznie zostanie docenione i wynagrodzone finansowo. Znów się zwolniłem. Później postanowiłem zmienić branżę geologiczno – górniczą, na branżę geologiczno – inżynierską. Otworzyłem Panoramę Firm i zacząłem dzwonić po całej Polsce. W poszukiwaniu pracy podjąłem bezczelne założenie pytania przez telefon o zarobki oraz sprawdzałem obecność w okolicy jakiejś pstrągowej rzeki. Po wykonaniu 20 telefonów, okazało się, że pracę ma 5 firm, z czego najatrakcyjniejsza okazała się oferta ze Szczecina. Moja decyzja wynikała zarówno z nie takich małych zarobków jak na młodego szczyla po studiach, jak też bliską odległość do dorzecza Regi. Wsiadłem więc do pociągu i tyle mnie widziano we Wrocławiu. Ucałowałem jeszcze rodziców na pożegnanie i rozpocząłem nowy rozdział życia na północno-zachodnich rubieżach naszego kraju.

W Szczecinie zostałem odurzony wysokimi zarobkami i nadmiarem wolnego czasu na przemyślenia. Stwierdziłem, że czas najwyższy na znalezienie sobie jakiejś aktywności społecznej, najlepiej takiej, która skupia się na ochronie środowiska, ponieważ dzika przyroda była mi bliska od małego dziecka. Mój tata od najmłodszych lat pokazywał mi rośliny i zwierzęta w ich najdzikszych ekosystemach, a ja zamiast oglądać bajki Bolka i Lolka, przeglądałem „Życie zwierząt” Alfreda Brehma, książki Włodzimierza Puchalskiego, Bernharda Grzimka, Marka Krzemienia, ksiązki o Bieszczadach Władysława Pepery i Juliana Huty, opracowania o ptakach Ludwika Tomiałojcia itp. Miłością do dzikiej przyrody byłem zaszczepiony od najmłodszych lat. Jednakże nie wyrósł ze mnie żaden nawiedzony ekolog, ponieważ byłem równolegle karmiony lekturą Łowca Polskiego, Braci Łowieckiej, Wiadomości Wędkarskich, Esoxa, Wędkarza Polskiego, Wędkarskiego Świata. Była też taka fajna pozycja na rynku, chyba tylko trzy numery - Busola Wędkarza. W każdym razie na skutek tak spreparowanego wychowania młodego Dmycha, potrafiłem w sobie połączyć miłość do przyrody z akceptacją łowiectwa. Zawsze gdy spotykam w lesie myśliwego, mówię Darz Bór. Szacunek i zrozumienie gospodarki łowieckiej spowodowało we mnie na przykład to, że jako wielki miłośnik ptaków i wierny czytelnik fachowych książek Tomiałojcia, nie mam dziś nic przeciwko redukcji populacji kormorana. Kocham przyrodę, ale to nie zaślepia mi gospodarskiego spojrzenia na zasoby przyrody, która nieco rozregulowana przez aktywność człowieka powinna podlegać pewnym przemyślanym i mądrym regulacjom. Nie ukrywam, że moim największym autorytetem w dziedzinie łowiectwa jest pan Zygmunt Pielowski, którego publikacje uważam, za jedne z najważniejszych dla polskiego łowiectwa. Wracając jednak do mojego przyjazdu do Szczecina, zacząłem się rozglądać za jakąś proekologiczną organizacją społeczną. Z tych, które napotkałem najbardziej zaciekawiło mnie Towarzystwo Przyjaciół Rzek Iny i Gowienicy Artura Furdyny. Poznałem tam lepiej lub gorzej kilkanaście osób, a z niektórymi czasami jeździłem na ryby. W tym czasie zacząłem poszukiwać klarownej i jasnej dla mnie idei, która sprawdziłaby się najlepiej w służbie dla człowieka i przyrody jednocześnie.

W międzyczasie założyłem rodzinę, wynająłem mieszkanie gdzie ze ściany wystawał kabelek z Internetem. Zarejestrowałem się na kilku forach internetowych aby wraz z innymi kolegami wspólnie poszukiwać najlepszej idei do zorganizowania wędkarstwa w Polsce. Przez kilka lat intensywnie poszukiwałem tego najlepszego rozwiązania w sferze czysto teoretycznej, kłócąc się przy okazji z niektórymi kolegami z Towarzystwa. Stało się tak dlatego, że dla mnie wędkarstwo stanowiło od zawsze niewielki fragmencik całego kontekstu społeczno-politycznego i kulturowego. A zbyt wielka ilość religii i polityki w moich postach mocno zraziła do mnie wielu ludzi, którzy częstokroć brali moje posty za delikatnie mówiąc kompletny odjazd. Większość bowiem miała ochotę rozmawiać o wędkarstwie, niektórzy wychodzili nieznacznie w obszary polityki dotyczące przepisów o rybactwie, ale już chyba nikt nie miał ochoty na rozważania o socjalizmie i kapitalizmie, nie mówiąc o teoriach spiskowych i wpływu kultury czy religii na produktywność danego społeczeństwa czy narodu. Czy po tak długim czasie prowadzenia dyskusji na forach udało mi się odnaleźć „nić Ariadny” dla naszego wędkarstwa? Uczciwie powiem, że niestety nie. Natomiast nie żałuję poświęconego na to czasu, ponieważ kilka obserwacji wydaje się bardzo ciekawych.

Zastanawiałem się bowiem całą noc nad tym, kto miał rację w dyskusji na Flyfishing.pl, pn.: „Będzie Pan zadowolony”, ja czy raczej Jerzy Kowalski. Odpowiedź którą mogę dziś tutaj przedstawić jest taka, że ani Pan Jerzy, ani też Dmychu nie mają tutaj racji absolutnej. Sprawa tej racji rozmywa się w różnorodności ścieżek życia każdego jednego wędkarza w Polsce. W szczególności chodzi tutaj o zasoby wolnego czasu i środków finansowych na wydatki inne niż egzystencjalne. Są bowiem ludzie biedni bez wolnego czasu (typ A) – tacy nie wspomogą wędkarstwa ani pracą społeczną ani pieniędzmi, gdyż obu zasobów po prostu nie mają. Tacy najczęściej zabiegani pracownicy najemni , mogą być tylko wędkarzami łowiącymi ryby w tanich wodach PZW, którzy wcale nie czują się dobrze, gdy słyszą, że mają w dupie nasze wody, bo nie pracują na nich społecznie. Niestety, jeśli się pracuje bardzo długo za niską stawkę godzinową, nie można wędkarstwu zaoferować nic więcej jak tylko corocznego opłacenia składki i łowienia w wodach PZW, oczywiście poza OS-ami. Ta pierwsza grupa jest najliczniejsza. I nie pomoże moje gadanie, że tacy ludzie mogą być klientami OS-ów, bo ekonomicznie nie są w stanie być takimi, ani nie pomoże gadanie Jerzego Kowalskiego, że mogą być społecznikami, bo nie mogą, zapieprzają bowiem w pracy, która pochłania duże zasoby czasowe, a daje mało pieniędzy. Są też ludzie biedni z wolnym czasem (typ B ), którzy nie mogą zaoferować pieniędzy, ale mogą dołożyć się swoją pracą społeczną. Są też bogaci i zabiegani ludzie (typ C), którzy mogą być tylko klientami łowisk. Na końcu jest najmniej liczna grupa wędkarzy „żyjąca z tantiemów” z pieniędzmi i wolnym czasem (typ D), która może potencjalnie ofiarować zarówno swoje pieniądze jak i swój wolny czas. Mam nawet takiego kolegę. Z jednej strony jeździ do Słowenii na ryby, a z drugiej strony wspomaga pilnowanie naturalnego tarła. Jest on dla mnie bardzo szlachetnym człowiekiem, ponieważ wędkarze typu B, budują społeczne wędkarstwo, bo w sumie nie mają wyboru, ten zaś może mieć to wszystko w nosie, a jednak pomaga tym biednym. Osobiście bardzo to cenię.

Pan Jerzy Kowalski przedstawił fakt zagospodarowania naszych łowisk poprzez reguły demokratyczne, oddolne i społeczne jako coś, co ma charakter bardzo dynamiczny i tak naprawdę zależy od sumy wiary, uporu, cierpliwości, pracy i dążenia do celu jakiejś zgranej grupy ludzi. Że tak naprawdę rybostan naszych łowisk tworzonych w ten sposób nie ma z góry zdefiniowanej granicy. Oczywiście Jerzy Kowalski jest na tyle sprawnym intelektualnie człowiekiem, że wie dobrze, że taka granica istnieje w obrębie zasobów wędkarzy typu B i D (czyli biednych i bogatych ale z wolnym czasem). Pan Jerzy jednak zapala nas do tej oddolnej pracy społecznej ponieważ wie, że „zapas mocy” w obrębie tej grupy wędkarzy jest jeszcze duży i ograniczony jest właściwie lenistwem i marazmem społecznym, a nie obiektywnymi ograniczeniami.

I tutaj właściwie kończy się kraina arkadii i ogólnonarodowej zgody między mną a Panem Jerzym, ponieważ jak uprzejmie chciałbym zauważyć, przynależność wędkarza do kategorii A, B, C lub D też nie jest określone raz na całe życie, a my jako ludzie wolni, możemy starać zmienić się nasz stan energetyczny na wyższy. Wynika z tego, że ludzie którzy przejdą z kategorii A i B, do kategorii C lub D, poszerzają zasoby ludzkie mogące być klientami OS-ów, a zwiększenie siły nabywczej zwiększa możliwość powstawania kolejnych profesjonalnych łowisk pstrągowych. Wędkarze typu A i B mogą bowiem zmieniać swoją pracę na lepiej płatną (zabiegany i zamożny typ C, czyli stają się potencjalnymi klientami OS-ów) oraz na pracę lepiej płatną która zabiera mniej czasu (typ D – marzenie każdego z nas, czyli więcej wolnego czasu i lepsze pieniądze). Klient bowiem nie kupuje naszego potu, krwi i łez, tylko produkt lub usługę przez nas wyprodukowany. Liczy się więc efektywność pracy względem konkurencji, a to wynika z udanego dołączenia do efektywnego zespołu lub założenia własnej, efektywnie pracującej firmy.

Aby zmienić swoje położenie życiowe z kategorii biednych i zabieganych, należy zmienić pracę na lepszą. I jeśli istnieje trudność otrzymania dużego wynagrodzenia ze względu na niskie kwalifikacje i problem dołączenia do kategorii C i D, można chociażby zmienić pracę na tak samo płatną ale dającą więcej wolnego czasu i mniej męczącą i stać się typem B z małymi pieniędzmi i wolnym czasem.

Obecnie ja sam należę do typu B. Zwolniłem się z prac najemnych, które zabierały mi czas i dawały niewiele pieniędzy. Wykonuję obecnie pracę na umowę o dzieło dla różnych firm i czas jaki poświęcam na te działania pracy zależy ode mnie. Jak będzie dobrze szło, to przekształcę swoje działania w firmę. Muszę się tylko pilnować, aby moje obroty roczne nie przekroczyły regulowanego przepisami limitu, powyżej którego założenie firmy jest wymagane przez prawo.

Przede mną stoi otworem oferta Jerzego Kowalskiego i nawiązanie swoim życiem do międzywojennej tradycji Towarzystw Wędkarskich. Ale też nie jestem ślepy na ofertę profesjonalnych łowisk wędkarskich i biur turystycznych. Towarzystwa wędkarskie oczekują ode mnie poświęcenia mojego wolnego czasu, natomiast profesjonalne łowiska oczekują ode mnie pieniędzy. Jest moim zdaniem samospełniającą się przepowiednią, że gdy trafimy do grupy społecznie dbającej o łowisko, raczej nigdy nie zasilimy szeregów wędkarzy zamożnych, chyba, że nasza ścieżka kariery jest stosunkowo łatwa i przewidywalna. Czas bowiem jaki moglibyśmy po pracy poświęcić na kursy i samokształcenie oraz dorabianie dodatkowych pieniędzy, by za jakiś czas stać się bogatszymi ludźmi (typ C i D), pozostawiamy na tarliskach troci, podczas zbierania nadrzecznych śmieci, kontrolowanie społecznie innych wędkarzy, zarybieniach itp. A zatem ilość wędkarzy, którzy mogliby się stać społecznymi opiekunami łowisk jak też ilość wędkarzy którzy mogliby stać się bardziej zamożnymi klientami OS-ów jest… sumą indywidualnych decyzji życiowych poszczególnych ludzi.

Kto ma rację, Jerzy Kowalski czy Dmychu? Myślę, że nikt do końca. Ja wiem tylko jedno, w odniesieniu do mojego prywatnego życia. Gdy jakiś czas temu angażowałem się w sprawy społeczne, głównie pod kątem działań koncepcyjnych, nie rozwijałem się zawodowo. Być może koledzy, którzy mają setki godzin w pilnowaniu tarła troci nie doceniają mojej niewidocznej pracy społecznej, ponieważ moja praca społeczna polegała głównie na czytaniu publikacji naukowych o rzekach. Nie robiłem rzeczy zgodnych z oczekiwaniami Towarzystwa i tylko tyle. Jednakże miałem takie marzenie aby swoją pracę społeczną kierować na tory naukowe, ponieważ wierzyłem, że fachowa wiedza o rzekach jest czymś co może wyrzucić meliorantów z wielu naszych rzek.

Proza życia polega jednak na tym, że ostatnio robiłem projekt dla klienta za 1500 zł o dzieło. Wszystko w porządku, gdybym robił to przez tydzień. Zarobienie 6 tys. złotych brutto w Polsce nie jest bowiem wielką krzywdą dla człowieka. Tymczasem robiłem to przez 1,5 miesiąca. Myślałem, że się zapłaczę. Marzyłem o wędce #2 z serii Greenrod od Pana Czekały, a okazało się, że zarobiłem na rachunki za prąd. Podczas robienia tego projektu, musiałem doczytać wiele różnych rzeczy, dokształcać się na jednej nodze. Moja efektywność pracy była w moich oczach żenująca. Dlaczego nie mogłem zrobić tego szybciej? Ano, kiedyś zmarnowałem czas na działania społeczne. Zamiast czytać książki udoskonalające mój warsztat pracy, czytałem o rzekach. A na renaturyzacji rzek i potoków nie zarobiłem ani złotówki, więc na co mi ta wiedza? Co innego gdybym należał do typu D, z zapasami czasu i pieniędzmi, to wówczas faktycznie byłoby fajnie zagłębiać się w te annały o rzekach. Postąpiłem jednak głupio i nieodpowiedzialnie.

W tym roku mogę zadzwonić do kolegów pilnujących tarła troci, że się do nich dołączę. I znów zabraknie mi czasu na naukę, która związana jest z moją pracą i wydajnością. Mogę być realizatorem idei Towarzystw i swój czas poświęcić na SSR, czy też inną pracę na rzecz łowisk – ale wtedy będę sprzedawał dwa projekty za 1,5 tys. zł miesięcznie i zarobię 3 tys. zł brutto. Wówczas po zapłaceniu rachunków i za jedzenie na pewno nie zostanie mi na żaden OS. Tymczasem, gdy przeczytam pewne kluczowe pozycje książkowe dla mojego fachu, wydajność mojej pracy wzrośnie kilkukrotnie. Wtedy będę mógł robić projekt za 1,5 tys. zł w jeden tydzień.

Widać więc wyraźnie, że to czy będą powstawać kolejne OS-y, czy też łowiska typu Raby w Dobczycach, zależeć będzie nie tyle od marzeń Dmycha czy Jerzego Kowalskiego, ale raczej od sumy marzeń każdego z Was.

Kim chcesz być i jakim chcesz uczynić swoje życie? Czy masz ochotę na samodoskonalenie i bogacenie się? Czy masz ochotę pozostać na tym samym poziomie finansowym i działalność społeczną traktować jako odstresowanie się od pracy?

Faktem jest, że co byś nie zrobił, świat dopasuje się do Twoich działań. Jeśli poświęcisz czas na rozwój i zarabianie większych pieniędzy, nie obawiaj się, świat zaoferuje Ci łowisko specjalne i znajdzie się dla Ciebie miejsce o ile dostarczysz pracownikom tego łowiska odpowiednie pieniądze. Jeśli poświęcisz się pracy społecznej na łowisku, trudno będzie Ci się bogacić, trudno będzie Ci poświęcić czas rodzinie, ale może wraz z innymi zrobicie sobie fajne łowisko pstrągowe.

Pamiętaj tylko o jednym. Jeżeli poświęcisz się pracy społecznej, trudno będzie Ci się wzbogacić. Czas jest bowiem jeden, zaś to co robisz w tym czasie zawsze do Ciebie wróci. I jeżeli wzrośnie liczba wierzących w słowa Jerzego Kowalskiego, to faktycznie wzrośnie liczba łowisk w Polsce typu Raba w Dobczycach. A jeśli zrośnie liczba wędkarzy, którzy uwierzą mi i rzetelnie poświęcą czas na rozwój i bogacenie się, to wzrośnie liczba łowisk typu OS. Każdy niech zrobi to, w czym się dobrze czuje i co jest dla niego najlepsze.

Na koniec mała konkluzja. Ciekawią mnie słowa społeczników pracujących dla naszych łowisk, którzy chcą przekonać władze do tego, że wędkarstwo to niezły biznes… Otóż Ci sami ludzie angażują w działania społeczne wielu innych, co powoduje obiektywnie rzecz biorąc czasowe blokady w bogaceniu się tych osób i zdobywaniu przez nich dodatkowych kwalifikacji zawodowych. Bogaceniu się bowiem trzeba poświęcić czas, a jak się go spożytkuje na prace społeczne, to potencjalny budżet łowisk i cała turystyka wędkarska będzie mniejsza. Im więcej czasu poświęcisz na działania społeczne, tym mniej zarobisz pieniędzy i potencjalna możliwość powstania łowisk specjalnych będzie mniejsza.

Gdyby ktoś więc chciał kiedyś powiedzieć: „Hej, Dmychu, zobacz, Jerzy Kowalski miał rację, mamy fajne łowisko pstrągowe o które dbamy społecznie, na które nie byłoby nas normalnie stać” – to będzie to tylko pół prawdy. Dlaczego? Dlatego, że nikt dokładnie nie wie ile z tych osób poświęcających czas na prace społeczne, po przerzuceniu tych zasobów czasowych na dodatkowe bogacenie się byłaby w stanie zapłacić za łowisko specjalne.

Podobnie gdyby kiedyś ktoś chciał powiedzieć: „Hej, Jurku Kowalski, Dmychu miał rację, bogaciliśmy się i mamy fajne łowisko pstrągowe o które dba gospodarz i etatowi strażnicy, którego normalnie nie bylibyśmy w stanie społecznie sobie stworzyć” – to będzie tylko pół prawdy. Dlaczego? Dlatego, że nikt dokładnie nie wie, ile z tych osób które poświęciło czas na samodoskonalenie się i bogacenie, po przerzuceniu tych zasobów na prace społeczne byłoby w stanie zadbać o łowisko samodzielnie.

Tu nie ma pytania co jest lepsze – Raba w Dobczycach czy OS Sanu. Tu jest tylko pytanie kim chcesz być i co chcesz robić.

Ja wybieram ścieżkę bogacenia się. Dlatego, że za zarobione pieniądze będę mógł nie tylko zapewnić sobie przyjemność łowienia na OS-ach, ale również zapewnić lepszy byt swojej rodzinie.

Czy będę złym obywatelem gdy nie poświęcę czasu na działania społeczne? Nie! Nie będę. Zapłacę większy podatek od wyższych dochodów i moje podatniczce pieniądze, trafią tak czy inaczej do funkcjonariuszy Policji i Straży Granicznej, którzy łapią kłusowników.

A skoro zależy mi na silnym państwie i turystyce wędkarskiej, to muszę zamiast latać po krzakach w terenie zabrać się za siebie i więcej zarabiać. Wtedy będę w stanie więcej zapłacić dla gospodarzy OS-ów oraz większe podatki dla mojego kraju, który z całego serca kocham. Kończąc więc już trzecie piwo, kończę też pisanie tego posta.

Opublikowano dla pożytku społecznego na forum www.fors.com.pl i www.flyfishing.pl

Z wyrazami szacunku, dla wędkarzy typu A, B, C i D
Krzysiek Dmyszewicz
Ostatnio zmieniany: 2010/10/09 19:04 przez dmychu.

Odp:Czy warto społecznie pilnować tarła? 2010/10/09 19:51 #47560

Dmychu napisz coś jeszcze

Odp:Czy warto społecznie pilnować tarła? 2010/10/16 12:51 #47761

  • luki3303
  • luki3303 Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • http://www.1479.pzw.org.pl/
  • Posty: 294
  • Podziękowań: 106

Odp:Czy warto społecznie pilnować tarła? 2010/10/18 22:48 #47866

  • linek
  • linek Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 65
Reportaż kryjący się pod w\w linkiem został nakręcony z inicjatywy członków TPRIiG. To właśnie społecznicy zlokalizowali nieuczciwego rybaka i dogadali się z telewizją.
Mogę popełnić jedynie minimalny błąd twierdząc że ochroną tarła nie zajmuje się nikt oprócz społeczników.
Ci którzy uważają że społeczna ochrona jest bezwartościowa to są osoby którym nie chce się ruszyć swoich czterech liter z za komputerów. I piszą o jej bezcelowości dla usprawiedliwienia się ze swojego lenistwa , tumiwisizmu i strachu przed bezpośrednią konfrontacją z kłusownikiem.
Tłumaczenie się tym że to jest nie uczciwe że jedni pilnują a drudzy im za to nie płacą to żenada .
Każdy normalny człowiek wie że jest wiele rzeczy które robi się wyłącznie dla własnej satysfakcji nie myśląc o tym aby na tym zarobić.
Chyba że ktoś ma tak rozrośnięte poczucie uczciwości że np. czuje potrzebę wypłacenia żonie lub partnerce ekwiwalentu za uprawianie seksu.


pozdrawiam

linek

Odp:Czy warto społecznie pilnować tarła? 2010/10/18 23:01 #47867

  • dmychu
  • dmychu Avatar
Be yourself, no matter what they say... :)

Linek, jeżeli pilnujesz tarła ryb dla własnej satysfakcji, to nie wypominaj innym lenistwa. Nie ja tracę na braku zasady ekwiwalentu. To raczej Wasz interes, a moja jest wyłącznie inspiracja.

Skoro Ci to odpowiada, przyjadę sobie na gotowe i zapłacę tyle samo co Ty, jak setki innych wędkarzy. Dziękuję za przypilnowanie ryb.

Mi odpowiada prawo, które pewne kwestie reguluje. Innym widocznie bardziej leżą aluzje pod adresem innych wędkarzy. Poza tym ludzie którzy zorganizowali łowisko "Łupawa" i wprowadzili tam zasadę ekwiwalentu, widocznie mają przesadne poczucie sprawiedliwości...

Jedni dają czas, inni powinni dać pieniądze. Proste. Mi to zwisa i powiewa. Lubię prawo i zasady, ale skoro chcecie co roku pilnować sobie i innym bez wyrównania finansowego w składkach, droga wolna.... :P

Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek
Ostatnio zmieniany: 2010/10/18 23:49 przez dmychu.

Odp:Czy warto społecznie pilnować tarła? 2010/10/18 23:25 #47869

  • piotr
  • piotr Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 859
  • Podziękowań: 113
linek to nie tak jak myślisz. Część nie pilnuje tarlisk bo mieszka za daleko inni nie chcą bo nie widzą w tym sensu innych nie interesuje ten temat itd. powody są różne jak widzisz a są i takie o których Ty piszesz. Ja dajmy na to nie widzę sensu bo cała gospodarka zarybieniowa trocią mi się nie podoba. Według mnie to po prostu interes do nabijania kasy jakiejś większej grupie ludzi. w związku z tym nie widzę sensu żeby za darmo nabijać kasę tym co i tak mnie oszukują. Niech sobie sami pilnują. Powtórzę tylko jeszcze raz żeby się nie powtarzać, że to są ryby rybaków a nie wędkarzy.

Odp:Czy warto społecznie pilnować tarła? 2010/10/19 00:08 #47873

  • gregon
  • gregon Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 505
  • Podziękowań: 574
Piotrze, to nie tak jak myślisz. To są ryby zarówno rybaków jak i wędkarzy, z tym, że do tych pierwszych "należy" ogromna większość. Choćby to było 99% to i tak ten 1% w rzekach jest nasz i jak go sobie nie upilnujemy to nie będziemy mieć nawet tego.
Ostatnio zmieniany: 2010/10/19 00:09 przez gregon.

Odp:Czy warto społecznie pilnować tarła? 2010/10/19 22:38 #47951

  • linek
  • linek Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 65
Wreszcie realizm :woohoo:
Tak właśnie jest, na Inie i Gowienicy . Srebrniaków prawie tu nie ma i jeśli nie upilnuję ryb na tarle to nie będę miał szansy złowić nawet chudego kelta.
Piotrze nie neguję żadnej osoby, każdy ma prawo do własnego zdania. Nie mam ani grama żalu do wędkarzy którzy łowią i uważają że ryby mają być i już. Bo mają rację, płacą składki i nie powinno ich obchodzić pilnowanie, zapłacili za to żeby te ryby były.
Podnoszą mi ciśnienie ci którzy zamiast powiedzieć wprost że nie będą pilnować bo nie , wymyślają niestworzone teorie mające ich usprawiedliwić. Tylko od czego?
Mieszacie w głowach ludziom którzy może i by pomogli nam pilnować tarła ,ale teraz już nie pomogą bo okazuje się że w ten sposób nabijają komuś kabzę.
Piotrze mi też nie podoba się polityka zarybieniowa, ale nie mam szans żeby ją zmienić.
A z drugiej strony jestem zbyt biedny żeby jeździć na ryby do krajów gdzie ta polityka jest poprawna i ryby w rzekach są. Pozostaje mi popilnować sobie tarła po to aby złowić jakąś kelcinkę.
Krzysztofie nie będzie bolało mnie jeśli przyjedziesz na gotowe, nie bolało mnie w poprzednich sezonach to i w tym też nie będzie mnie bolało. Zapraszam wszystkich etycznych wędkarzy na łowienie ryb upilnowanych przez członków TPRIiG na wodach statutowych. Nie boli nas to że ludzie stosujący się do RAPR łowią ryby.


p.s. Gregon czy myślałeś kiedyś o przystąpieniu do TPRIiG? ;)

pozdrawiam

linek

Odp:Czy warto społecznie pilnować tarła? 2010/10/19 23:10 #47956

  • gregon
  • gregon Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 505
  • Podziękowań: 574
Pomyślę dopiero gdy TPRIiG zacznie organizować zawody na żywej rybie:P
Poza tym członkostwo zobowiązuje, a z przyczyn technicznych w najbliższej przyszłości nie pojawię się nad Iną. Kibicuję Wam, bo sam biegałem w nocy po krzakach pilnując ryb na własnym podwórku i wiem, że się opłaca. Również nie demotywowało mnie to, że inni olewają sprawę i przychodzą na gotowe. Jeśli wszyscy to oleją spełni się plan wyborczy Kononowicza i "nie będzie niczego".
pozdrawiam
Ostatnio zmieniany: 2010/10/19 23:14 przez gregon.
Moderatorzy: Ediit, Tarkowski
Time to create page: 0.107 seconds