Kiedyś w wakacje wracając już z wędkowania, pewnie było już po 10:00 szedłem w górę wzdłuż rzeki przez łąkę- dookoła żadnego krzaka dającego wodzie odrobinę cienia. Doszedłem tak do szerokiego zakrętu z rynną na zewnętrznej stronie, od wewnątrz leżał jakiś pniaczek wielkości taboretu. Tak od niechcenia rzuciłem w jego okolice, chyba tylko dla treningu celności
Jakie był moje zdziwienie, gdy w środku lata spod tego pniaczka na mulistym dnie z wody nawet nie do kolan wystartował pstrąg ok 40cm i kilka krotnie atakował wobler imitujący ... hmmm chyba w przyrodzie nie ma odpowiednika. Odprowadził pod same nogi i dopiero wtedy mnie zauważył bo zwiał z prędkością światła z powrotem tam skąd wystartował.
Odcinek leśny, wysoka skarpa na zewnętrznej stronie zakrętu, poniżej leży zwalone do wody drzewo.
Rzucam woblerem imitującym jakąś rybę
na płyciznę pod przeciwległym brzegiem. Przeprowadzenie po łuku pod mój brzeg i lekkie stuknięcie pod nogami. Kolejny rzut i nic. Zmiana przynęty na inną, przeprowadzenie jak poprzednio i podnosi się do góry kropek ale nie atakuje. Kolejny rzut i znowu nic. Więcej się już nie pokazał. Chyba nigdy wcześniej ani nigdy później nie byłem tak skoncentrowany na tym jakie i ile ruchów wykonuję zmieniając przynęty, zarzucając i poruszając się nad wodą
Wędrówka w górę rzeki, cały ranek i widziałem jedynie sylwetki uciekających podrostków. Trochę mnie to zniechęciło bo skoro takie maluchy mnie widzą to szanse na spotkanie z większą rybą raczej niewielkie. Idę do mojego miejsca pocieszenia- tutaj zawsze siedzi przynajmniej maluch.
Postanowiłem być tym razem bardziej ostrożny, rzut ze sporej odległości od rzeki- pewnie ze dwie długości wędziska
Pierwszy rzut i przynęta ląduje na drzewie na moim brzegu. Ale nic- jakoś udało się ją wyszarpać nie zbliżając się do wody. Kolejny rzut i powtórka- jednak tym razem trzeba było ułamać kilka patyków i zrobiło się już małe zamieszanie, a przecież miało być inaczej. Przewiązałem przynętę bo żyłka trochę się postrzępiła. Stojąc na samym brzegu rzucam jeszcze raz, sprowadzenie przynęty po łuku, przytrzymanie i nic się nie dzieje. Zrezygnowany wyciągam zestaw z wody... i w tym momencie słychać tylko kłapnięcie szczękami- na powierzchni ukazał się pysk pstrąga. Ja pier... skopałem taką rybę. Kolejny rzut jak tylko trochę ochłonąłem z emocji- sprowadzenie, przytrzymanie i bum- siedzi. A podobnież są płochliwe.
Niezbyt głęboka prostka o piaszczystym dnie z pojedynczymi kępami roślinności za którymi woda wypłukała jakieś dołki
Rzut po skosie w dół rzeki, sprowadzenie przynęty po łuku i... wyścig. Przynętę gonią dwa kropasy. Wystartowały z tego samego miejsca. A podobnież to terytorialna ryba.