Rózgaś napisał:(...) Ryby to żywe stwory mają swoje kaprysy jak baby. Tylko poświęcenie i czas mogą pomóc.
Rózga,
Słowa prawdziwe, ale oprócz poświęcenia czasu na łowienie, można poświęcić czas na organizację lepszych łowisk, choćby poprzez naciski na okręgi PZW w sprawie zaostrzenia limitów połowowych, podwyższenia składek, zatrudniania strażników, organizacji OS-ów. Jeśli wędkarze będą naciskać na porozumienia międzyokręgowe, to z pustego i Salomon nie naleje. Czy to będzie E. Grabowski, czy Kazimierz Wielki...
Jeden i ten sam wędkarz, od lat ta sama woda, ta sama metoda:
- 1996 rok - z dołka do przynęty wyskakuje po kilka potokowców na raz, rzeka jest pełna też innych ryb
- 1999 rok - pstrąg wyskakuje średnio z co 5 dołka, nie widać już stad kiełbi i kóz
- 2004 rok - pstrąg pokazał się dwa razy w sezonie, rzeka wygląda jak martwa
Oczywiście, można wytrwale szukać kolejnej niszy, znaleźć ją, mówić innym, że nie są wyrwali i że są narzekającymi frajerami oraz wklejać piękne ryby na Fors, uchodzić za wielkiego łowcę. Nikt nikomu nie broni. W każdej chwili i ja mogę to zrobić. Ludzie sądzą po sobie i myślą "To jest fizycznie niemożliwe, żeby Dmychu znał lokalizację dużych pstrągów i nie jechał ich łowić, tylko chodzi za jelcami", "Pewnie łowi jelce bo jest sfrustrowanym nieudacznikiem, który nie ma samozaparcia". Otóż znam ich miejsca bytowania, znam burty pod którymi siedzą przyklejone 50+, a mój rekord wynosi tylko 47 cm na streamera i ani myślę napalać się, żeby koniecznie złowić coś większego. I w tym roku łowiłem jelce na ultralekką muchówkę obok ich mateczników. Jeden mi w sposób niezamierzony zajebał w jelcowy zestaw podczas lampy na 20 cm wodzie i urwał małą muszkę, ale żyłka była przetarta, bo na świeżą bym go wyjął z palcem w dupie. Odpuściłem sobie temat dłubania tych ostatnich ryb, miętolenia ich w łapach, choć pewnie pobiłbym rekord puszczając wytrwale lekkiego koguta z opadu o 5 rano podczas letniego obozu pt.: "Udowodnię im na co mnie stać". Mam to w dupie
Otóż ja już nikomu nie muszę niczego udowadniać i pieprzę łowić zawzięcie pstrągi przy takim ich zagęszczeniu. Łowię je sobie od święta. Raz tylko byłem z tatą pod koniec kwietnia i złowiłem czterdziestaka, no ale taty dawno nie widziałem. No i podczas jętki z kolegą, tak w ramach pomorskich tradycji, niż z powodu pstrągowego zawzięcia. To jak łowię ryby gdy się do tego przyłożę, wiem ja sam i swoje obrazy przed oczyma mam. Łowiłem ramię w ramię z ludźmi mającymi na koncie duże pstrągi i nie dostrzegłem w nich żadnej wyższości. Łowili technicznie tak samo. Tylko gdy był czas żyły złota, jeździli co drugi dzień w amoku łowcy, szukając tego lorbasa i go znajdywali. Czy są lepszymi wędkarzami? Nie są, po prostu mieli zacięcie, czas i pieniądze na liczne wyjazdy w czasach rogu obfitości, podczas gdy inni, którzy się spóźnili ( za późno się urodzili ) woleli podejść do wędkarstwa trochę inaczej, niż naśladować ich ścieżkę.
Mnie po prostu nie w smak chodzenie w tych czasach za lorbasami i udowadnianie komuś cokolwiek. Nie polowałbym dziś również na głuszce i cietrzewie z tego samego powodu, po prostu przy tym kilkudziesięciokrotne mniejszym zagęszczeniu pstrągów, nie chce mi się tych niedobitków ścigać i tyle. Oczywiście są rzeczki, gdzie sobie ludzie wpuścili ryby, nikt o tym nie wie i sobie łowią. Wiem które to rzeczki, wiem którzy to ludzie, znam te rzeczki od Bałtyku do Tatr i od Cedyni do Przemyśla, niech sobie żyją, nie jestem zawistnym chujem, żeby ich podpierdalać. Natomiast nie uważam, że z tego powodu mogą uważać się za nie wiadomo kogo. W rybnym pstrągowym strumieniu łowienie pstrągów trudnym zadaniem nie jest, przynajmniej mnie nikt nie oczaruje takimi tekstami, bo łowiłem te ryby i nie jest to żadne czary mary. Ktoś powie, nie masz okazu... no i co z tego. Bo łowiłem tysiące kleni i jazi na Widawie we Wrocławiu i nie stać mnie było za dzieciaka jeździć co chwila na Bóbr i Kwisę w czasie obfitości. A podczas tych wyjazdów i tak zaobserwowałem, że trudniej było skusić dużego jazia w małej rzece niż pstrąga, który gdy jest na chodzie jest głupi jak mało która ryba. Ludzie niejednokrotnie gorsi technicznie ode mnie mieli takie ryby na koncie, bo byli już w wielu 30 - 40 lat i ich samochód był nad Bobrem co tydzień, więc trudno się dziwić. Ja miałem lat 17 i autobusem miejskim osiągałem klenie. Wrocławska ksywka "Młody".
Natomiast nigdy bym nie miał w sobie tyle pychy co niektórzy wielcy łowcy, żeby opowiadać bezwstydnie bajki o tym jacy oni są wielcy. Bo jeżdżą i szukają, i to jest ich wielka zasługa. A to co sieją, sieją zwykle dla siebie, innych uważając za palantów, którzy im przeszkadzają. Dlatego chciałbym aby powstało coś zupełnie innej jakości, coś transparentnego i przejrzystego, coś co wielcy łowcy nazwą pewnie burdelem, choć nie raz wpuszczali pstrągi w ekosystemy nie wiedząc jakie szkody robią rodzimej ichtiofaunie. Tylko po to, by w samotności złowić sobie za kilka lat okazowy egzemplarz kropkowańca. Faktycznie, wielka chwała. Dla mnie to jest żenujące.
Tak więc to Twoje i Wiśni gadanie to jest jedna prawda, a drastyczny spadek rybostanu na wielu rzekach to jest druga prawda. Takie gadanie "Co narzekacie", "Łówcie, a nie siedźcie przed kompem" itd. jest bez sensu. Mając 17, 18, 19, 20 i 21 lat byłem na rybach bardzo wiele dni w roku i złowiłem tysiące ryb, głównie kleni i jazi, bo to był mój konik. Ale jeździło się też na pstrągi, choć budżet był skromny... ale celowało się z 20 m pod 20cm nawis olch, między korzenie w szczelinę o szerokości 5 cm i robiło się to w sposób powtarzalny. Ja już wyrosłem z tego amoku. Jaka to zasługa, że człowiek zrobi salto i dwa piruety na sali gimnastycznej, podczas gdy z sufitu leci tynk na łeb, a na ścianach jest grzyb? I wy mówicie, "Trenujcie kunszt, nie narzekajcie" i na końcu z nadmiaru tej beztroski sufit się zawali, coś pęknie i tyle będzie po zabawie.
Nasze rzeczne ekosystemy są przetrzebione. Wiele rzek nie ma w sobie życia. Mimo wielu słów o kunszcie wędkarskim, prawda jest taka, że po wojnie na Kwisie padło od cholery pstrągów powyżej 60 cm, co roku padały na poligonach grube lorbasy, bardzo dużo grubych lorbasów. Na koniec tego eldorado załapał się nasz starszy kolega po kiju Jan Szymanik, ojciec Pitera, łowiąc na Kwisie potokowca 71 cm. Dziś już Kwisa nie obdarza takimi rybami w takiej częstotliwości jak kiedyś. Owszem zdarzy się igła w stogu siana, ale czy to jest powód do dumy? Idźmy więc na Saharę szukać wody, to dopiero będzie sztuka, że klękajcie narody.
Człowiek chce mieć kawałek zadbanej wody, to powiedzą mu, że chce mieć burdel. No więc co, gospodarze OS-ów jak rozumiem są w tej sytuacji alfonsami? Ale jak zostanie tak jak jest, to będzie gadanie na PZW jaki to skostniały beton. No więc z jednej strony komunistyczny beton, z drugiej strony burdele... czego Wy chcecie Panowie? Może coś konstruktywnego, a nie negowanie wszystkiego co istnieje?
Czytam artykuły niektórych z Was w "Wędkarstwo Moje Hobby" i "Wędkarskim Świecie". I powiem krótko, w dupach się poprzewracało. Już Jacek Kolendowicz, jako ten starszy i dojrzalszy potrafi uczciwie napisać o różnicach w gospodarce na różnych łowiskach w Polsce i na świecie, z których wiele z nich, to wg Waszych kryteriów burdele... Brawo. Bo jak woda ma gospodarza, jest zarybiana i chroniona, to od razu jest burdelem... Żal. Ja uważam inaczej. Wody ogólnodostępne to jest jeden wielki burdel na kółkach, także jeśli chodzi o genetyczne miksowanie rodzimych populacji ryb, przez ludzi nie powołanych do zarybiania, dyletantów i łowców chwili. Na wielu łowiskach na świecie pracują fachowcy, którzy właśnie dbają o dzikie ryby, bo mają kasę od wędkarzy i mają za co się tym zajmować.
Jak my nie stworzymy łowisk klubowych, i nie wpędzimy w ruch koła turystyki wędkarskiej, to takie Bigosy nie będą pracować dla Polski tylko dla Irlandii. Faktycznie, kształćmy kadry i oddawajmy ich za bezcen zachodowi, a daleko zajedziemy.