Poniższy liścik wysłałem do redakcji "Wprost". Oczywiście nie mam wątpliwości, że nie wywoła on żadnego oddźwięku, ale jakoś tak mnie naszło, że musiałem napisać. Jak już mówiłem, byłoby o wiele korzystniej, gdyby taka polemika wyszła od naszego kochanego PGR... PZW chciałem znaczy się powiedzieć.
Zdaję sobie też sprawę ze skrótowego potraktowania poszczególnych wątków, ale w pierwszej wersji polemika wyszła mi dłuższa, niż sam artykuł, więc musiałem się samoograniczyć.
Jest dużo uogólnień i mało wnikania w szczegóły, ale to zdaje się nie odbiega od normy prezentowanej w naszych periodykach. Chodziło mi o zarysowanie pewnych braków, jakie ten artykuł posiada...
Witam,
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem artykuł „Pieniądze w strumyku” autorstwa Jacka Krzemińskiego w numerze 5/2009 „Wprost”. Autor opisuje jak można zrobić biznes na małych elektrowniach wodnych, jednak ten opis wydaje się nieco za bardzo jednostronny – jedynie z punktu widzenia właścicieli takich hydroelektrowni. Do uzyskania obiektywizmu zabrakło moim zdaniem przynajmniej trzech ważnych elementów (nie biorąc pod uwagę licznych mniej ważnych). Te trzy brakujące składowe pozwolę sobie opisać poniżej, są to aspekty: ekologiczny, ekonomiczny i etyczny.
Aspekt ekologiczny. W artykule ani jedno słowo nie jest poświęcone wpływowi, jaki wywierają takie elektrownie wodne na środowisko naturalne. A jest on na tyle znaczący, że w krajach zachodniej Europy generalnie odchodzi się od takich inwestycji, mało tego, wydaje się ogromne publiczne pieniądze na odtworzenie tego, co elektrownie w środowisku naturalnym zmieniły. Przykładów oddziaływania elektrowni na środowisko jest bardzo wiele, opiszę tylko dwa z nich.
Najbardziej znany chyba przejaw takiego oddziaływania, to zaburzenie naturalnych wędrówek wielu ryb, głównie z rodziny łososiowatych (łosoś, pstrąg, troć wędrowna). Takie małe rzeki, strumyki są miejscem rozrodu tych ryb, chociaż część tych gatunków większość życia spędza w morzu. Hydroelektrownie poprzez przegradzanie cieków wodnych zaporami, uniemożliwiają wędrówkę tym gatunkom ryb na tarło. Co prawda teoretycznie każda elektrownia powinna być wyposażona w specjalną przepławkę, która umożliwi rybom wędrówkę, ale znający temat nie mają żadnych wątpliwości, że jest to najbardziej niechciana część inwestycji – budowa i utrzymanie w należytym stanie przepławki to dość duży nakład finansowy. W efekcie mamy więc zamulone, zarośnięte, czy nawet wyschnięte przepławki, co uniemożliwia rybom łososiowatym wędrówkę na tarło i w efekcie prowadzi do ich wyginięcia. Najbardziej spektakularnym tego przykładem jest zagłada naszej rodzimej populacji łososia (obecnie występujący w naszych rzekach łosoś pochodzi z rzek innych krajów i został u nas sztucznie introdukowany).
Inny niekorzystny, niezmiernie ważny społecznie negatywny wpływ elektrowni wodnych na środowisko to zaburzenie naturalnej retencji wody. Do produkcji energii elektrycznej wykorzystywana jest różnica poziomów wody powyżej i poniżej zapory. W interesie właściciela elektrowni leży utrzymanie możliwie wysokiej różnicy poziomów. Intensywne opady spowodują więc, że nadmiar wody trafia do i tak już przepełnionego zbiornika zaporowego, powodując powodzie. Retencja może zostać zaburzona na stosunkowo dużym obszarze.
Aspekt ekonomiczny. Moc małych hydroelektrowni zwykle wynosi zaledwie kilkadziesiąt kilowatów. Być może jest to wystarczające dla zapewnienia satysfakcji właścicielowi, ale ilość wyprodukowanej w ten sposób energii nie ma praktycznie żadnego znaczenia dla energetyki kraju, obecnie małe elektrownie wodne produkują poniżej 1% energii elektrycznej.
Ponadto, choć powszechnie uważa się, że energia z elektrowni wodnych jest energią tanią, koszt wyprodukowania jednostki energii w takich elektrowniach jest stosunkowo wysoki, wyższy, niż w elektrowniach jądrowych, węglowych, gazowych, czy wiatrowych. Dla porównania koszt wyprodukowania 1 MWh w hydroelektrowni to 136 euro, w elektrowni węglowej 71 euro, a w elektrowni jądrowej zaledwie 42 euro, czyli ponad trzykrotnie taniej, niż w elektrowni wodnej!
Aspekt etyczny. Zawsze ceniłem tygodnik „Wprost” za jedną rzecz, za propagowanie wolnej przedsiębiorczości. Dlatego ze zdumieniem przeczytałem ten fragment artykułu:
„[…]Właściciele hydroelektrowni nie muszą martwić się o konkurencję. Zakłady energetyczne muszą odkupić każdą ilość prądu wytworzonego przez tego rodzaju siłownie po średniej rynkowej cenie […]”
Permanentnym elementem wolnej przedsiębiorczości jest właśnie ryzyko – sprzedamy towar, jeśli jest na niego zapotrzebowanie, jeśli trafimy w gusta, potrzeby klientów. Jeśli nie, to trudno, nie uda się zarobić pieniędzy, bo niby dlaczego ktoś miałby płacić za coś, czego nie potrzebuje? Tymczasem w przypadku elektrowni wodnych trudno mówić o jakiejkolwiek wolnej przedsiębiorczości – jest to raczej cyniczne wykorzystanie niedorzecznego przepisu nakazującego nadmiar energii wykupić. Gdzie tu wolny rynek i wolna konkurencja? Toż to zaprzeczenie tych zasad, to nie jest przedsiębiorczość, ale raczej zwykłe cwaniactwo. Oczywiście zapłacą za to odbiorcy energii, którzy najczęściej nie mają pojęcia, że finansują pośrednio jakiegoś spryciarza.
Ponadto, do wybudowania elektrowni potrzebny jest szereg zgód i opinii urzędniczych. Apetyt na biznes dający pewny, wieloletni, bezpieczny zysk jest ogromny, więc również presja na urzędników wydających decyzje jest duża. Nie potrzeba chyba jakiejś specjalnie wybujałej wyobraźni, żeby uzmysłowić sobie potencjalną korupcjogenność takiej mieszanki…
Podsumowując, autor artykułu ograniczył się do bardzo wąskiego potraktowania złożonego tematu. Szkoda, że zabrakło opisanych powyżej wątków, artykuł nie sprawiałby wówczas napisanego na zamówienie jednej tylko strony.
Łączę wyrazy szacunku,
Tomasz Kwiecień
Szczecin