Cześć. Pracuję w mediach, dlatego pozwoliłem sobie na "redakcyjną" korektę listu, który napisałeś. W takiej formie będzie miał większą szansę na opublikowanie. Jeśli uznasz, że tak będzie lepiej, weź pod uwagę moje sugestie. Jeśli nie, wybacz, że ingerowałem w Twój tekst.
Pozdrawiam
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem artykuł „Pieniądze w strumyku” autorstwa Jacka Krzemińskiego w numerze 5/2009 „Wprost”. Autor opisuje jak można zrobić biznes na małych elektrowniach wodnych, jednak ten opis wydaje się być jednostronny, prezentuje tylko punkt widzenia właścicieli takich obiektów. W tekście zabrakło choćby wzmianek o aspektach ekologicznym, ekonomicznym i etycznym. W artykule ani jedno słowo nie jest poświęcone wpływowi, jaki wywierają małe elektrownie wodne na środowisko. A jest on na tyle znaczący, że w krajach zachodniej Europy odchodzi się od takich inwestycji. Mało tego, wydaje się ogromne publiczne pieniądze na odtworzenie tego, co elektrownie w przyrodzie zmieniły. Elektrownie wodne zaburzają a często uniemożliwiają naturalne wędrówki cennych gatunków ryb, jak łosoś, pstrąg, troć wędrowna. Właśnie małe rzeki są miejscem rozrodu tych ryb. Hydroelektrownie przegradzając strumienie zaporami, uniemożliwiają wędrówkę ryb na tarło. Teoretycznie każda elektrownia powinna być wyposażona w specjalną przepławkę, która pozwoli rybom na wędrówkę, ale znający temat nie mają żadnych wątpliwości, że jest to najbardziej niechciana część inwestycji – budowa i utrzymanie w należytym stanie przepławki jest kosztowne. W efekcie mamy zamulone, zarośnięte, albo wyschnięte przepławki. A szlachetne gatunki ryb giną, bo nie mogą się rozmnażać. Dobitnym tego przykładem jest zagłada polskiej populacji łososia (obecnie występujący w naszych rzekach łosoś pochodzi z rzek innych krajów i został u nas sztucznie introdukowany). Elektrownie wodne zaburzają naturalną retencji wody. Do produkcji energii elektrycznej wykorzystywana jest różnica poziomów wody powyżej i poniżej zapory. W interesie właściciela elektrowni leży utrzymanie możliwie wysokiej różnicy poziomów. Intensywne opady powodują , że nadmiar wody trafia do i tak już przepełnionego zbiornika zaporowego, skutkiem jest większa skala zniszczeń w czasie powodzi. Moc małych hydroelektrowni zwykle wynosi zaledwie kilkadziesiąt kilowatów. Być może jest to wystarczające dla zapewnienia satysfakcji właścicielowi, ale ilość wyprodukowanej w ten sposób energii nie ma praktycznie żadnego znaczenia dla energetyki kraju, obecnie małe elektrownie wodne produkują poniżej 1% energii elektrycznej. Ponadto, brew powszechnej opinii, koszt wyprodukowania jednostki energii w takich elektrowniach jest stosunkowo wysoki, dużo wyższy, niż w elektrowniach innych typów. Dla porównania koszt wyprodukowania 1 MWh w hydroelektrowni to 136 euro, w elektrowni węglowej 71 euro, a w elektrowni jądrowej zaledwie 42 euro, czyli ponad trzykrotnie taniej, niż w elektrowni wodnej!
Zawsze ceniłem tygodnik „Wprost” za propagowanie wolnej przedsiębiorczości. Dlatego ze zdumieniem przeczytałem „[…]Właściciele hydroelektrowni nie muszą martwić się o konkurencję. Zakłady energetyczne muszą odkupić każdą ilość prądu wytworzonego przez tego rodzaju siłownie po średniej rynkowej cenie […]”. Nieodłącznym elementem wolnej przedsiębiorczości jest właśnie ryzyko – sprzedamy towar, jeśli jest na niego zapotrzebowanie, jeśli trafimy w gusta, potrzeby klientów. Jeśli nie, to trudno, nie uda się zarobić pieniędzy, bo niby dlaczego ktoś miałby płacić za coś, czego nie potrzebuje? Tymczasem w przypadku elektrowni wodnych trudno mówić o jakiejkolwiek wolnej przedsiębiorczości – jest to raczej cyniczne wykorzystanie niedorzecznego przepisu nakazującego nadmiar energii wykupić. Gdzie tu wolny rynek i wolna konkurencja? Toż to zaprzeczenie tych zasad, nie jest przedsiębiorczość, ale zwykłe cwaniactwo. Oczywiście zapłacą za to odbiorcy energii, którzy najczęściej nie mają pojęcia, że finansują pośrednio jakiegoś spryciarza.
Do wybudowania elektrowni potrzebny jest szereg zgód i opinii urzędniczych. Apetyt na biznes dający pewny, wieloletni, bezpieczny zysk jest ogromny, więc również presja na urzędników wydających decyzje jest duża. Nie potrzeba chyba jakiejś specjalnie wybujałej wyobraźni, żeby uzmysłowić sobie potencjalną korupcjogenność takiej mieszanki… Autor artykułu ograniczył się do bardzo wąskiego potraktowania złożonego tematu. Szkoda, że zabrakło opisanych powyżej wątków, tekst nie sprawiałby wówczas napisanego na zamówienie jednej tylko strony.