Jako, że są to "Luźne rozmowy" to i ja postanowiłem coś z własnych przemyśleń napisać. Rozumiem kolegów nie popierających zdania forella. Też uważam, ze każdy "rasowy" pstrągarz powinien mieć coś swojego "tajnego", swoją oazę, miejsce magiczne, tylko dla siebie, bez intruzów, miejsce gdzie pstrągi są jak koledzy. Łowisz, oglądasz, uśmiechasz się, wypuszcasz, wracasz za 3 dni i scenariusz z tą sama rybą ponownie taki sam. Prawda jest jednak taka, że nie ma tajnych łowisk, są tylko łowiska zapomniane, które były wcześniej wyrybione i na które wędkarze, i kłusole przestali zaglądać, które na nowo się odrodziło. Jeśli ktoś na nowo odkryje takie łowisko to ma trochę fajnego łowienia ale do czasu.
Warto by tu było poruszyć również jeden znaczący problem, a mianowicie występowanie potokowca w miejscach pobytu troci. Prawda jest taka, że tam gdzie dochodzi troć z pstrągiem jest gorzej niż na rzekach gdzie ta wędrowniczka nie dochodzi. Jest rzeczka w dorzeczu Parsęty gdzie nigdy nie spotkałem wędkarza, za to były siatki na troć, ale były i ryby. Teraz nie ma. Przypuszczam, ze kłusole ewaluowali (może o fazę) bo wędkarzy nadal nie spotykam. Oczywiście nie mam zamiaru zrzucać wszystkich win na nich, ale nie można też obarczać winą tylko wędkarzy. Boli mnie jeszcze jedno, w Waszych wypowiedziach padają dwa określenia: kłusol i wędkarz (w domyśle killer). Myślę, że tę drugą grupę należałoby podzielić na wędkarzy i "wędkarzy-kłusoli".
I teraz luźna myśl
. Skąd koledzy tak zawzięcie atakujący łowiących kill (nawet w szczątkowych ilościach) wiedzą jak wielkie szkody czynią i podają tak wielkie liczby zabijanych ryb. Naprawdę nie znam łowiska z którego można codziennie zejść z kompletem. Te dane są nieralne, no chyba, że znają je z autopsji i teraz mocno biją się w pierś.
Sorki jeśli ta ostatnia luźna myśl kogoś obraziła, nie to miałem na celu, ale jakoś mi tak to głowy przychodzi