Moje doświadczenia pochodzą z dwóch świętokrzyskich rzeczek. Jedna to mały strumień. Umówiliśmy się z kolegami, że z niego pstrągów nie bierzemy. Ryb jest dużo, zwykła wyprawa to kilka wymiarowych. Jeden z odcinków - łatwo dostępny. Przez parę lat było jak wszędzie, potem nagle znikły pstrągi, nawet z bankowych miejsc. Wniosek - pojawił się spec lub kilku i w krótkim czasie wybrali pstrągi. Na kłusownikóws nie zwalam, bo spławika w miejsca, gdzie ryby stały, nie sposób było wsadzić. O trzebieniu prądem nie słychać.
Druga rzeczka - PZW zarybia po 10 tys. palczaka rocznie. Efekt - zniknęła strzebla, głowacze i ślizy. Biorę stamtąd pstrągi do 40cm. Zimą i wiosną oblężenie. Ale kiedy patrzę na wędkarzy - na żyłkach ogromne woblery, blachy - nawet nr4 w małej rzeczce. Nie łowią, ,tylko płoszą. Ryb jest wciąż mnóstwo. Czyli - amatorzy nie potrafią przełowić małej rzeczułki. Moja ubiegłoroczna czterogodzinna wyprawa to 104 ryby! Robaczkarze i sznurujący też nie wpływają na ilość pstrągów w rzece. Regionalni spece omijają tę rzeczkę, bo mają lepsze.
Moim zdaniem łowisko potrafią spustoszyć nieliczni "specjaliści". Wiedzą, jak łowić i o ile na swojej rzeczce puszczają, to na wyjezdnym biorą, ile wlezie. To nie kłusownicy przeławiają rzeczki, tylko fachowcy. Na to samo wskazują znane świętokrzyskie łowiska szczupaków i sandaczy. Dowiedzą się "spece" - po sezonie zostaje pustynia.