Toś mnie, thymalusie, mile wielce zaskoczył Twym pisarskim talentem. Inna rzecz, że w czasie bzdykfusowych wyjazdów do Płytnicy nie pisarstwem się zajmowaliśmy
)
A ta historia z "manekinem" słynna była w "naszych" kręgach.
Pisałeś o swych pierwszym łowieniu w Sanie, z Maniksem i to na czeskiego "Szekspira". Cholera! Mocno znajomo to brzmi. Ja też na pierwszy wyjazd nad San (chyba w 1986) ten czeski kij wziąłem. Krowi ogon, to mało powiedziane, młodszy człowiek wtedy był i więcej "pary" w łapach, ale całodzienne machanie tym "ustrojstwem" było lepsze od dnia w siłowni
). Z tym, że mój kołowrotek, to był polski Dorado, natomiast sznura nie pamiętam - wiem jedynie, że była to połówka jakiegoś DT5F.
Ja dodatkowo z początku łowiłem z dużym plecakiem na stelażu na grzbiecie. Natomiast na szyi wisiała mi tuba 1,40 m, a w niej spining i odległościówka. Plany z moim Towarzyszem Wypraw mieliśmy ambitne - łowić na muchę pstrągi i lipienie, pstrągi na spining i wreszcie świnki na spławik. Plany jednak mają to do siebie, że często życie je mocno weryfikuje: na muchę łowiło się tak fajnie (trochę też pospiningowaliśmy), że odległościówki nawet z pokrowca nie wyjąłem (jeśli pamięć mnnie nie myli).
Na nogach wodery, spodniobutów jeszcze nie miałem. To był hardcore pierwszej wody, ale za to ryby faktycznie brały. Pierwszego dnia wyjąłem trzy miarowe lipienie, w tym największego 36. Ech żizń
Fajne czasy, ale większe lipki na szczęście później połowiłem, ostatnio duużo rzadziej, ale też się zdarza.
Pzdr,
Fatso