Mam dyżur w redakcji, a że nic się nie dzieje więc można co nieco popisać. Pora przejść do mojej największej miłości, czyli dorzecza Gwdy. Bzdykfus organizował obozy w schronisku wędkarskim w Płytnicy. Obecnie to Motel Salmo... tylko nazwa została, bo klimatu z tamtych lat "zero". W Płytnicy spotykali się pasjonaci z całej Polski. Oczywiście początki to był spinning. Poszedłem co prawda z muchą nad Płytnicę, a mając doświadczenia Sanowe uznałem "się nie da". Jak się później okazało - "się dało". Fakt, że było trudno, choć jak mówi mój kolega trudno to się wiąże buty w rękawicach bokserskich, a reszta to pikuś. Jakoś bardziej początkowo przypadły mi do gustu mniejsze rzeczki. Gwda wydwała się wielka, mało czytelna i jakaś taka mało pstrągowa. Za to Płytnica, Dobrzyca, Piława, Połączone, Głomnia i kilka innych to była miłość od pierwszego wejrzenia, a właściwie wrzucenia blaszki czy woblera. A wtedy miało co te przynęty atakować... Przejdźmy do muchy. Początki łowienia na Płytnicy polegały głównie na wyplątywaniu much z krzaków, traw, gałęzi. Całe szczęście początki zaliczyłem na szklanym czeskim Szekspirze a nie na jakiejś węglówce bo kijek skrócony bym miał kilkukrotnie od uderzeń w przeróżne gałęzie. Jak dziś czytam jakieś porady, w których autorzy polecają taki, a taki rzut na niewielkich rzeczkach to ogarnia mnie pusty śmiech. Stosuje się przeróżne połamańce, które od biedy można czasem do jakiegoś klasycznego rzutu porównać. Rzuca się generalnie tak, jak pozwala stanowisko, a najczęściej na wiele ono nie pozwala. Pierwszego lipienia zaciąłem na Płytnicy za plecami. Zaczepiłem o coś linką z przodu, szarpnięcie, wszystko spadło za mną. Zbieram linkę a tu... ryba. Nie wiem kiedy, nie wiem jak ale jest fajnie. Lipionek ledwie miarowy ale ja full hapy.
Z Maniksem na jakiejś nudnej lekcji przeanalizowaliśmy nasze muchowanie na pomorzu i doszliśmy do wniosku - zaczynamy łowić na nimfy. Zaczęliśmy od robienia much. Podpytaliśmy się bardziej doświadczonych kolegów. Stasio Cios łowił na nimfy świetnie, tyle, że jego wzory cechowała zbyt duża jak dla nas prostota. Ot muszka o dumnej nazwie "żabi duch". Haczyk, ołów, zielony, metaliczny papierek od cukierka i przewiązka z miedzianego drutu. Była jeszcze wersja z pomarańczowo rdzawym papierkiem ale cholera zapomniałem nazwy. Ja porobiłem muszki z zamszowych rękawiczek, nieźle to wyglądało. Maniks natłukł catgutówek, czyli nimf z catgutu - nici chirurgicznej. Były jeszcze "siatkówki" muchy robione z siatek na piłki. Tak wyekwipowani pojechaliśmy na zawody Lipień Drawy. Najpierw umówiliśmy się z kolegami w Płytnicy, żeby potrenować. Dojechaliśmy pociągiem do Piły. Potem z Piły do Płytnicy osobowym. Październik, ciemno, ale z plecakami maszerujemy nasypem nad Połączone. (Nie ma oczywiście rzeki o nazwie Połączone. Dla niewtajemniczonych Połaczone do Piława poniżej połączenia z Dobrzycą. Woda zupełnie inna zarówno od Piławy jak i Dobrzycy. Tak jakby była to trzecia rzeka stąd przylgnęła do niej taka nazwa.) Doszliśmy jak robiło się widno. Schowaliśmy w krzakach plecaki, zmontowaliśmy wędki. Przypon, żyłka 0,12, dwa troki 0,10 i się zaczęło. Jak muchy jakimś cudem doszły dna zaczep i po muszce. Zapasy z pudełek topnieją w zastraszającym tempie. Chcę przerzucić nimfy a tu zdziwienie, ryba. Nie czułem zupełnie brania. Krótki lipionek wraca do wody. Poniżej mostu kolejowego przy brzegu rynna. Stoimy w wodzie do pół łydki. Przed nami wyrwa w brzegu w który wali nurt odchodząc po kilku metrach bliżej środka rzeki. Maniks wpuszcza nimfy, zacina i wiadomo, że ma niezłą rybkę. 0,10 na końcu nie pozwala na zbyt ostry hol. Do tego lipień co się go podciągnie bliżej wchodzi w ostrą strugę wody i odjeżdża z prądem. W końcu go wyciąga, ma prawie, bez kilku milimetrów 40 cm. To jedyna miarowa ryba jaką łowimy tego dnia. Ale obiecuję sobie, że im nie odpuszczę. Następnego dnia na zawodach łowie na nimfę z rękawiczki znacznie mniejszego lipienia. Po tygodniu znów melduję się na połączonym.