Dragon sprzęt wędkarski

Dragon sprzęt wędkarski

Witamy na forum wędkarskim FORS, Gość
Login: Hasło: Zapamiętaj mnie

TEMAT: Z pamiętnika muszkarza...

Odp:Z pamiętnika muszkarza... 2011/04/16 21:08 #66866

  • prezes
  • prezes Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 1248
  • Podziękowań: 243
Tak było, chłopaki często to wspominają.

Odp:Z pamiętnika muszkarza... 2011/04/17 10:28 #66877

  • thymalus
  • thymalus Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 395
  • Podziękowań: 55
salmon1977 napisał:
Przypominaja mi teksty A.Gzowskiego a Pawła trotka...pamietam ze starego WS:) .

Mnie się przypomina inna Pawła trotka. Było to dzień albo dwa po zawodach Troć Słupi. Łowiliśmy w mieście, w parku z 500 metrów poniżej zapory. Po obu brzegach wędkarze co kilka metrów, czasami blachy czepiały się czterem. I Paweł złowił "trociowęgorza". Zapiął rybę, ta wyszła pod powierzchnię na drugim brzegu. Słyszymy tylko: k... ale potwór, największa, metrówka itd. Chłopakowi nogi się ugięły. Trotka miała istotnie coś z 90 cm, a może i troszkę lepiej, a ważyła coś koło 2 kg. Przeraźliwie chuda była. Tu przykład tego, że warto spisywać wspomnienia na bieżąco. Teraz kurcze nie jestem pewien, czy to hol tej ryby był tak niezwykły, czy też złowionej na tym samym wyjeździe przez Ziemniaka (znacznie mniejszej). Wydaje mi się, że Pawła, ale on to najwyżej zweryfikuje. Otóż jak zapiął tą trotkę rozpadł mu się kołowrotek. Wiem że hamulec na pewno przestał zupełnie działać. O ile się nie mylę kołowrotkiem był NRD-owski Rex, a określenie hamulec w stosunku do tego kołowrotka brzmi bardzo dumnie. W każdym razie szpula się zablokowała. Nie wiem czy i ze zwijaniem coś się stało. W każdym razie ryba z pod drugiego brzegu idzie pod nasz. Paweł zaś zamiast nawijać żyłkę, wędkę na plecy i w park. Odbiegł tak ze dwadzieścia metrów od brzegu. Rybę miał podbierać znajomy wędkarz. Zszedł nad wodę. Ja parę metrów od brzegu, a Paweł gdzieś pomiędzy ławeczkami i drzewkami z wygiętym kijem. Podbierający mówi, dwa metry do mnie, ja do Pawła wołam, żeby dwa metry w lewo. A tam już jakiś kosz na śmieci. Obchodzi go, to ryba odpływa. Ale w trójkę w końcu udało się wyjąć rybę. Paweł, w razie czego zweryfikuj. Jeśli to nie przy tej trotce, to musiała to być ryba Ziemniaka.

Odp:Z pamiętnika muszkarza... 2011/04/17 12:14 #66880

  • thymalus
  • thymalus Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 395
  • Podziękowań: 55
Od razu zaznaczam, że zamieszczam ten wpis w "pamiętniku" ale jeśli uznacie lub admin uzna aby potraktować to osobno, nie widzę problemu aby go przenieść.
Oczywiście wszyscy chcemy aby rzeki i jeziora były bardziej rybne. Żeby nasze wody były chronione. Zastanawiałem się nad tym tematem bardzo długo. To kilka sugestii jakie przyszły mi do głowy. Zachęcam oczywiście do dyskusji.
Zaczął bym tu od najważniejszego aktu prawnego czyli Konstytucji RP. Art. 74. mówi:
1.Władze publiczne prowadzą politykę zapewniającą bezpieczeństwo ekologiczne współczesnemu i przyszłym pokoleniom.
2.Ochrona środowiska jest obowiązkiem władz publicznych.
3.Każdy ma prawo do informacji o stanie i ochronie środowiska.
4.Władze publiczne wspierają działania obywateli na rzecz ochrony i poprawy stanu środowiska.
Czy władze publiczne prowadzą politykę zapewniającą bezpieczeństwo ekologiczne współczesnemu i przyszłym pokoleniom? W przypadku ochrony ryb moim zdaniem na pewno nie. I nie można tu zwalać odpowiedzialności na dzierżawców wód w tym PZW. To władze są zobowiązane i to one powinny stworzyć takie regulacje i mechanizmy, którym podporządkują się dzierżawcy.
Ochrona środowiska jest obowiązkiem władz publicznych. Jak realizowany jest ten obowiązek w przypadku ochrony ryb? Wystarczy zapytać się wędkarzy. Przez 30 lat chodzenia z wędką po wodach powiatu wałeckiego kontrolowany byłem...0 razy. (słownie "zero") Cóż się dziwić, skoro Państwowa Straż Rybacka na teren powiatu przyjeżdża raz...na miesiąc na około 4-5 godzinną kontrolę. Co jest w stanie skontrolować?
Władze publiczne wspierają działania obywateli na rzecz ochrony i poprawy stanu środowiska. Owszem władze, zwłaszcza te samorządowe wspierają czyszczenie brzegów rzek i jezior fundując dzieciakom po kiełbasce. Owszem, fundują jakiś puchar, wędkę na zawodach. Pojawią się na wręczeniu, polansują, bo przecież to całkiem nie mały elektorat.
Wniosek jest jednak jeden. Władze publiczne różnego szczebla od ministra poprzez wojewodów, starostów na wójtach i burmistrzach kończąc nie realizują w przypadku ochrony ryb konstytucyjnych obowiązków.
To zaś kwalifikuje się na pozew zbiorowy w stosunku do konkretnych decydentów. Mam świadomość, że do ewentualnego skazania droga jest długa, ale sam pozew może posiadać zbawcze właściwości. Świadomość, że można być pociągniętym do odpowiedzialności za naruszenie konstytucji i tym samym zakończyć karierę polityczną, bo w takim przypadku konsekwencją jest zakaz pełnienia funkcji publicznych zapewniam, że działa na wyobraźnię.
Przecież wystarczy zadać pytanie panu staroście, burmistrzowi, wojewodzie co zrobił aby w rzekach i jeziorach na jego terenie było więcej ryb? Co zrobił żeby ograniczyć kłusownictwo? W 99 procentach przypadków odpowiedź będzie brzmiała - nic. Mógł zaś zrobić bardzo wiele ale o tym poniżej...
***
Samorządy różnego szczebla przeznaczają na promocje swojego regiony setki tysięcy złotych wydawane na różnego rodzaju folderki, ulotki, gadżety itd. Niemal w każdej z tych publikacji znajdują się informacje o rzekach, jeziorach, pięknie przyrody i nieskazitelnym środowisku. Zachęcają do odwiedzenia terenu przez wędkarzy. Wędkarzy zaś nie potrzeba zapraszać. Przyjadą sami i zostawią ciężkie pieniądze. Warunek jest jeden, w rzekach czy jeziorach muszą być ryby. Dlaczego samorządy nie zarybiają? Powód jest prozaiczny. Bo tego nie widać. Przykre to i smutne, ale lepiej pochwalić się folderkiem, lepiej wydać pieniądze na jakiś chodnik bo można pojawić się na jego otwarciu. Dla wielu nawet niewielkich samorządów gminnych wydatek 20 tysięcy złotych jest niemal niezauważalny dla budżetu. A za takie pieniądze można kupić 1000 tarlaków pstrąga potokowego. Szczupaka, karpia, sandacza będą to znacznie większe ilości. Mało tego, można na to postarać się pozyskać fundusze unijne, a tu już środki są znacznie większe. Tu na marginesie dziwne, że z zupełnie nieznanych mi powodów po środki unijne nie stara się również PZW. Na pewno można znaleźć odpowiedni program.
Powodem dla którego władze nie interesują się problemami wędkarzy jest to, że nie mają w tym żadnego interesu oraz, że wędkarze są niewidoczni we władzach. Proszę zobaczyć co dzieje się w Sejmie, w którym znalazła się grupa miłośników psów. Od razu jest ustawa o Ochronie zwierząt zmieniająca najwięcej właśnie wśród właścicieli czworonogów.
Wędkarze stanowią ogromną siłę czy to w skali kraju, czy w skali miasta, gminy lub powiatu. A jednak nie widziałem aby w programach wyborczych czy to do parlamentu, czy samorządu znajdowały się postulaty dotyczące ochrony wód, zarybień czy walki z kłusownictwem.
Posłużę się przykładem niespełna 28 tysięcznego Wałcza. Tysiąc wędkarzy wliczając w to rodziny dysponuje realną siłą około 3000 głosów. W przeliczeniu na mandaty jest to około 10 mandatów w Radzie Miasta i 5 w Radzie Powiatu. Daje to siłę pozwalającą na przeforsowanie wielu pomysłów. Podobnie jak przedstawiciele popierani przez wędkarzy powinni znaleźć się na listach do parlamentu i tam lobbować za poprawą katastrofalnego stanu ryb.
***
Odmiennym problemem jest ochrona wód. Państwowa Straż Rybacka niestety w obecnym kształcie nie jest w stanie rozwiązać problemów kłusownictwa i szeroko rozumianego problemu ochrony wód. Strażników jest za mało aby skutecznie mogli pilnować ryby. Zwiększenie ich ilości wiąże się z ogromnymi kosztami. Przy mimo wszystko ograniczonych prawach nie jestem pewien, czy wydatek jest wskazany.
Zapewniam, że w każdej komendzie policji znajdują się pasjonaci wędkarze. W przypadku Wałcza znam przynajmniej kilku, którzy często po godzinach zajmowali się ochroną wód. I myślę, że wskazanym byłoby pójście właśnie w tym kierunku. Oczywiście w marzeniach widzę specjalną komórkę w komendzie powiatowej mającą w zakresie obowiązków służbowych właśnie ochronę wód. Policjanci mają znacznie lepsze możliwości. Znają środowiska, w tym kłusownicze. Znają doskonale swój teren.
Teraz uwaga. Każdy samorząd ma możliwość sfinansowania dodatkowych patroli policyjnych. I właśnie takie patrole można przeznaczyć na ochronę wód. Policjanci będą zadowoleni, bo to dodatkowe pieniądze do ich zapewniam, że nie najwyższych pensji. A rzeki zyskają opiekunów.

Odp:Z pamiętnika muszkarza... 2011/04/17 12:15 #66881

  • trotka
  • trotka Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 148
  • Podziękowań: 12
Hol tak wyglądał dokładnie, nie zauważułem że nie mam metalowej płytki nad filcem w hamulcu (kto miał rexa to wie o co chodzi) i zacisnął się na beton ( w reksie nie było możliwośći wyłaczenia blokady). Wg moich zapisków było to 85 cm i równe 3 kg, tak że bardzo chuda. Nie dzień po zawodach, ale jakieś pół godziny po ich zakończeniu.

Troć Słupi zaliczyłem raz i więcej nie. Było to moje pierwsze łowienie troci. Jechaliśmy z przygodami. W Warszawie było -15 st. C, ale my twardo ładujemy się do pociągu. Mamy miejsce w pierwszym wagonie, stojące na korytarzu (trzy miejsca na 4 nogi), przy przedziale konduktora. W przedziale siedziało także dwóch konwojentów i aresztant (mieli wygodnie). Konwojenci z kałachami na kolanach, a jeden z nich przez cała drogę był wycelowany prosto w moje czoło (nie było jak się uchylić - na tym poziomie miejsce też było ograniczone.
Jechaliśmy coś ok. 13 godzin. Noc, zima potężna, śniegu po uszy, mróz aż trzeszczy, i co jakiś czas czujemy że pociąg jakby uderzał w coś miękkiego , czuliśmy gwałtowne zmiany prędkości i ruch całej zespolonej podróżą masy ludzkiej (której integralną częścią częścią byliśmy). Byliśmy zaniepokojeni. Konduktor spokojnie poinformował że pociąg przebija się przez zaspy i to dlatego. Harcore. Na szczęście tylko na jednej stacji staliśmy 1,5 godziny dodatkowa go ekipa musiała odkopać dworzec.

Ranek po przyjeździe zaskoczył nas odwilżą, temp. 0+2 st. C i ładną pogodą.
Z zawodów pamiętam niewiele, totalna nuda, dziwne łowienie w szeregu na raz, dwa, trzy , ale fajne towarzystwo. Zapamiętałem jednego klienta który przez całe zawody stał w jednym miejscu, 15 m poniżej pierwszego mostu i rzucał w jeden punkt. Po 6 godzinach, 4-5 minut przed końcem zaciął tęczaka ok 4 kg, tłuściutkiego i ślicznego. Biedna rybka miała dość tego uchylania się od blachy i w końcu popełniła samobójstwo.

Nigdy potem nie miałem w Słupsku wędki w ręku.

Odp:Z pamiętnika muszkarza... 2011/04/17 18:59 #66904

  • thymalus
  • thymalus Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 395
  • Podziękowań: 55
trotka napisał:
Zapamiętałem jednego klienta który przez całe zawody stał w jednym miejscu, 15 m poniżej pierwszego mostu i rzucał w jeden punkt. Po 6 godzinach, 4-5 minut przed końcem zaciął tęczaka ok 4 kg, tłuściutkiego i ślicznego. Biedna rybka miała dość tego uchylania się od blachy i w końcu popełniła samobójstwo.

Pamiętam tego tęczaka. O ile dobrze pamiętam złowił go przesympatyczny kolega z Białegostoku, którego poznałem rok wcześniej na Akademickich Mistrzostwach Polski na Sanie. Był pierwszy raz na troci i nie bardzo wiedział co, jak i gdzie. Wtedy panowała czort wie czy moda, czy zwyczaj, że złowione trocie po zabiciu miały przecinane skrzela żeby się wykrwawiły. Kurcze, po paru dniach od początku sezonu brzegi Słupi wyglądały jak rzeźnia. Co kawałek krew doskonale widoczna na śniegu... Temu wędkarzowi też powiedziano, że ma spuścić krew. Nie wiedział jak to zrobić, ktoś mu pokazał ręką gest jak przy podrzynaniu gardła. I ów wędkarz po prostu po zabiciu podciął tęczakowi gardło prawie na wysokości płetw piersiowych. Jest takie zdjęcie w Wiadomościach Wędkarskich przy relacji z zawodów, gdzie obok troci leży tęczak z poderżniętym gardłem...

Odp:Z pamiętnika muszkarza... 2011/04/17 21:09 #66911

  • thymalus
  • thymalus Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 395
  • Podziękowań: 55
trotka napisał:
Troć Słupi zaliczyłem raz i więcej nie. Było to moje pierwsze łowienie troci. Jechaliśmy z przygodami. W Warszawie było -15 st. C, ale my twardo ładujemy się do pociągu. Mamy miejsce w pierwszym wagonie, stojące na korytarzu (trzy miejsca na 4 nogi), przy przedziale konduktora. W przedziale siedziało także dwóch konwojentów i aresztant (mieli wygodnie). Konwojenci z kałachami na kolanach, a jeden z nich przez cała drogę był wycelowany prosto w moje czoło (nie było jak się uchylić - na tym poziomie miejsce też było ograniczone.
Jechaliśmy coś ok. 13 godzin.

Ten pociąg potocznie nazywaliśmy Salmon Ekspress. Podróż istotnie była hardcorowa, ale w sumie było super. Gdzieś tam dwa przedziały dalej znajomi z innej ekipy. W drugą stronę inni wędkarze. Opowiastki, dowcipy, jakaś flaszeczka. Fakt, że 13 godzin ale jakoś zleciało, z pociągu do hotelu i nad wodę. I było ok. Zresztą podróże pociągami w tym czasie to temat rzeka. Gdzieś wcześniej wspominałem chyba, jak nad San jechałem pociągiem, który kilkadziesiąt km jechał przez teren wówczas jeszcze ZSRR. Ten kawałek jechał ze trzy godziny. Pociągi były koszmarnie załadowane. Pamiętam taki powrót chyba z Sanu. Jechałem z jakimiś koszmarnymi przesiadkami, bodaj przez Krosno. Pociąg kończył bieg w Warszawie, a koledzy jechali dalej. Ścisk był nieprawdopodobny. Staliśmy z klamotami w korytarzu przy kibelku. I do kibelka władowało się dwóch cwaniaczków, którzy zatrzasnęli się w środku i nie mieli najmniejszego zamiaru wyjść. W przedziale obok, czyli za drzwiami pomiędzy wagonami kibelek był nieczynny. Ludzie musieli przechodzić całe wagony żeby dostać się do WC, przeciskali się pomiędzy stojącymi na korytarzu. Koszmar, a dwóch cwaniaczków zrobiło sobie prywaty przedział z kibelka. Wściekli byliśmy na nich potwornie. Mnie zgnieciono wtedy drzwiami tubę, na szczęście wędki nie ucierpiały. W każdym razie dojechaliśmy do Warszawy. Na centralnym wysiedli praktycznie wszyscy. Patrzę na kolegów, a jeden ze swojego plecaka wyplata sznurek którym ściągał komorę plecaka. Sznurek przywiązał do klamki kibelka, a z drugiej do poręczy przy wyjściu. Wysiadaliśmy na wschodniej jako ostatni. Kolesie dobijali się, walili szarpali ale linka nie puściła. Nie wiem czy odwiązał ich konduktor czy też pojechali na bocznicę.
Jeżdżąc większą ekipą robiliśmy sobie taki niewinny żarcik. Jak ktoś z nas usnął w przedziale odczekiwaliśmy aż pociąg zatrzyma się na jakiejś stacji. Z wrzaskiem budziliśmy śpiącego krzycząc, że zaspaliśmy, wysiadamy bo pociąg już odjeżdża. Koleś wyrwany ze snu, łapie kurtkę, plecak, wędki, a widok rozespanej, zszokowanej buźki bezcenny.

Odp:Z pamiętnika muszkarza... 2011/04/17 21:21 #66912

  • prezes
  • prezes Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 1248
  • Podziękowań: 243
Te podróże....
Soboty były pracujące , na ryby można było wyskoczyć na niedzielę.Ok. 22.40 pociąg do Kołobrzegu , w Pile przesiadka i około 4-tej rano w Ptuszy.Czas na śniadanie , godzinka marszu i jestem nad Płytnicą.....świta. Bywało ,że tak wyglądały wiosenne wyprawy na pstrągi
Wieczorem masakra - dworzec w Pile , wielogodzinne oczekiwanie na pociąg i strach aby nie zasnąć.Zakaz spania na dworcu ,gdy człowiek padał na przysłowiowy pysk dokuczał okrutnie.

Odp:Z pamiętnika muszkarza... 2011/04/17 21:23 #66913

  • prezes
  • prezes Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 1248
  • Podziękowań: 243
prezes napisał:
Te podróże....
Soboty były pracujące , na ryby można było wyskoczyć na niedzielę.Ok. 22.40 pociąg do Kołobrzegu , w Pile przesiadka i około 4-tej rano w Ptuszy.Czas na śniadanie , godzinka marszu i jestem nad Płytnicą.....świta. Bywało ,że tak wyglądały wiosenne wyprawy na pstrągi
Wieczorem masakra - dworzec w Pile , wielogodzinne oczekiwanie na pociąg i strach aby nie zasnąć.Zakaz spania na dworcu ,gdy człowiek padał na przysłowiowy pysk dokuczał okrutnie.
Rano w poniedziałek.............8.oo, praca.
Masakra.

Odp:Z pamiętnika muszkarza... 2011/04/17 21:24 #66914

  • prezes
  • prezes Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 1248
  • Podziękowań: 243
B)

Odp:Z pamiętnika muszkarza... 2011/04/17 21:33 #66915

  • thymalus
  • thymalus Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 395
  • Podziękowań: 55
W swoim życiu - odpukać - zapłaciłem jeden mandat. Wlepili mi, a właściwie nam bo ze mną był Adaś Bożek, SOK-iści na dworcu w Bydgoszczy. Mandat dostaliśmy za i tu uwaga: jedzenie w niewłaściwym miejscu. Jedliśmy zaś w restauracji dworcowej i bynajmniej nie swoje jedzenie ale kupione w restauracji. Tyle, że usiedliśmy przy stoliku przy którym na wysokości trzech metrów, za kotarą wisiała tabliczka, że to stolik dla pracowników PKP. Nie to, że nie było innych wolnych, po prostu nie zwróciliśmy uwagi. Doczepili się do nas i nie było zwrócenia uwagi, prośby abyśmy się przesiedli. Z mordą do nas i jeszcze chcieli plecaki rewidować. To były troszkę inne czasy. Fakt, że solidnie ich wk... bo płakałem ze śmiechu jak zobaczyłem jak mi pisze mandat. W nazwie ulicy Górnośląska zrobił trzy błędy ortograficzne pisząc cytuję: Gurno Ślonska
Ostatnio zmieniany: 2011/04/17 22:30 przez thymalus.
Moderatorzy: Tarkowski
Time to create page: 0.361 seconds