fifi co do twojej sytuacji miałem kiedyś podobną na Słupi powyżej Słupska.
Rzeka tam jest piękna, trafia się ładny pstrąg, lipin, troć. W poprzednich latach jeździliśmy tam na dwa tygodnie do pewnego św. pamięci pana Olka. Wynajmowaliśmy pokoik i cały czas nad wodą. Dzień w dzień obławialiśmy odcinki które już dobrze były nam znane. I właśnie był taki jeden odcinek po wyjściu z krzaków robiła się z jednej strony wolna przestrzeń bez żadnych krzaków za plecami łąka. Brzeg, skarpa wysoka na 1,5 metra od lustra wody i pod tym właśnie brzegiem głęboka rynna.Od środka wody do brzegu łowiącego troche warkoczy, które kończył się wraz z uskokiem dna. Pod koniec tej rynny nad wodą rósł krzak a spod tego krzaka zbierały lipienie. Jaki to był boski obrazek.Stałem z dziadkiem na początku tej prostej a na końcu jakieś 40 metrów dalej zbierały lipienie. Wystarczyło podejść na 15 metrów i cisza jakby ich nie było.
Złowienie ich na muchówkę było dla nas wyzwaniem od 3 lat jak tam jeździliśmy tylko jedna sztuka i to ta z mniejszych (43cm) dała się skusić. Można nam zarzucić nieudolność ale największym problemem było to że one stały w takim miejscu że podanie im muchy graniczyło z cudem. krzak nie pozwalał na podanie suchej muchy bezpośrednio w miejsce, spuszczanie z prądem nie było prostą sprawą bo przed tym krzakiem jakieś półtora metra woda kręciła kółka. Tak czy inaczej podanie lipieniom przynęty kończyło się na naszych staraniach. Ale ja uwielbiałem to miejsce. Zawsze sobie siadałem z kilkoma konikami polnymi i puszczałem z nurtem patrząc któremu się "udało" dopłynąć do lipieni. Chyba żadnego nie przepuściły jak tylko coś napłyneło w miejsce żerowania znikało w mgnieniu oka, pozostawiając po sobie kółko:) raz przesiedziałem tam chyba z dwie godziny patrząc jak zaczarowany w to miejsce. Czasem się zastanawiałem ile tam jest tych lipieni. Jak tylko żerowały to kółka pokazywały się wówczas w odstępie maksymalnie 5 minut. Czasem bywało to jedno po drugim. Raz naliczyłem 12 w ciągu minuty. tak więc zaczarowane miejsce. Zaczarowane do pewnego ponurego dnia. Jak zawsze łowić zaczynałem ok 4 rano, na spining. Przechodziłem po miejscówkach potem tak około 10 powrót krótka drzemka i od 13 do późnego wieczoru mucha. Gdy powoli zbliżaliśmy się do tego naszego miejsca, zobaczyliśmy, że ktoś tm jest. Podchodzimy bliżej a tam na łące grill 5 gości krząta się przy nim,a jeden nad rzeką z wędką siedzi. I o zgrozo łowi na spławik. Siedzi jakieś 30 metrów od miejscówki z lipieniami i puszcza spławik pod krzak. Krew mnie zalała. Wpadłem w szał a miałem niespełna 18 lat. Powiem szczerze, że nie zapomnę tej mordy w życiu. Uśmiechnięta od ucha do ucha, a potem to już był jeden wielki szał z mojej strony. Gościu wpadł do wody po moim kopnięciu, pozostał a piątka stała i patrzała w dziwny sposób to na mnie to na dziadka to na miejsce gdzie przed chwilą jeszcze siedział gość z wędką. Tak trwało przez kilka sekund potem poleciał potok słów cenzurowanych i jeden płaski cios gościowi który podszedł za blisko. Potem były tłumaczenia, że nie wiedzieli, ze tylko chcieli rybkę zjeść itp. Wyciągając gościa z wody nawet już nie pyskowali, spakowali się i odeszli. Wyłowili 7 lipieni jednego jeszcze nieobranego chcieli dać mi w prezencie.Miał z 50+. Od tamtego czasu to miejsce przestało bycz już takie magiczne, lipieni już nie było widać. Spontaniczne zebrania. Do końca naszego pobytu widziałem tam może ze dwa razy jak coś zbierało. Koniki polne przepływały niezagrożone. Właśnie koniki polne, to była przynęta na haczyku gościa. Poczułem się tak samo winny. Sam je karmiłem tymi konikami polnymi..... Rok później ponowny wypad nad wodę.Pierwsze wyjście nad Słupię. Obławianie powolne rzeki, ponawianie kontaktów z poprzedniego roku czy też lat, jakieś nowe kontakty, ale w głowie było jedno......czy jak dojdę do tego magicznego miejsca , czy coś się tam będzie działo.... Pamiętam jakby to było wczoraj, wychodzę z krzaków, patrze na długą prostą a tam.........na końcu prostej krzak w połowie znajduje się w wodzie...To skutki wysokiej wody po zimie i podmytych brzegów. Czekałem z 30 minut i tego dnia nic się nie pokazało. I tak było kolejnych kilka dni. Muszę powiedzieć, że w ogóle ryba słabo żerowała przez te kilka dni. Aż nadszedł dzień, który dał promyk nadziei. Po południowym łowieniu, wracając zaszedłem nad miejscu i po kilku minutach spędzonych w ciszy zaczęło się. Kółka pokazywały się , ale o zgrozo te najpiękniejsze pokazywały się za krzakiem. W miejscy gdzie nie ma mowy podanie przynęty z żadnej strony.... Teraz już tam nie jeżdżę...Czasu nie ma na wypad na cały dzień w pobliżu trójmiasta a mowa o wyjeździe na tydzień dwa to już marzenia;)