Oczywiście kolega Kabat od razu prawidłowo odpowiedział i jest niekwestionowanym zwycięzcą ( został o tym już wcześniej poinformowany, a nagroda będzie dostarczona w uzgodnionym terminie ). To był Grzegorz Greg Wilczyński ( bliższe dane dla zainteresowanych do wygooglowania w internecie).
Po ostatnich połowach chciałem dać sobie kilka dni odpoczynku. Ale jak doskonale wiecie plany nie zawsze się realizują. W piątek moja małżonka oświadczyła, że w sobotę cały dzień i wieczór będzie poza domem. Nie było wyjścia tylko zaplanować wyjazd na ryby. Niestety pogoda u nas chwilowo bardzo zimowa i wieczorem minus 12. Decyzja jednak zapada i wstępny plan na wyjazd jak słoneczko dobrze przygrzeje. Rano budzę się i jest minus 10. O troszkę trzeba poczekać. Dzwonię jednak do wędkarzy, co mieli być nad woda. Nie odbierają, to znaczy, że łowią i temperatura mocno nie przeszkadza. Spakowany jadę. Po godz. 10 jestem nad brzegiem Root River. Patrzę, a każdy w czapce zimowej, ale w wodzie jednak stoją. W takim razie i ja do boju. Woda opadła, zrobiła się przezroczysta, słońce świeci, to tylko na „mój” dołek. Oczywiście decyzja była słuszna. Dwa-trzy stracone hole i pierwsza 64 cm samiczka steeleada jest moja.
Mogłaby startować w konkursie piękności, taka proporcjonalna. Wzięła na fioletowa pijawkę. Następnie następuje kompletna zanik brań. Widać, że ryby są, ale zmiana much nic nie pomaga. Dzwoni kumpel i mówię mu, że ryby całkowicie ignorują wszystkie muchy, a on poddaje pomysł malutkich much na haczykach 14, a może to już nawet 16. Mówię, że to na lipienia, a nie na moje „potwory” i, że haczyki się powyginają na rybach. Zakładam jednak tego mikrusa i zaczyna się znowu taniec ze steelheadami. Bez picowania pierwszy rzut i siedzi 68 cm samiczka.
Była fotogeniczna, tylko robiący zdjęcie nie przyłożył się. Potem znowu na ten sama muchę dostojna samicza 72 cm.
Niestety haczyki są słabe i przy holach oraz zaczepach szybciutko się odginają, a ilość ich ograniczona. W nieustalonych okolicznościach tracę także podręczna osełkę. Zabawa trwa nadal i kolejna 64 cm samiczka ląduję w podbieraku.
Niedawno był dzień kobiet i pewnie dlatego samiczki dzisiaj na topie. Muchy sprawują się rewelacyjnie i zapięta 69 cm pani pstrąg jest moja.
O dzisiaj znowu jak to mówiła moja mama „bal u Gucia”. Nie liczę spadów i złych podcięć, bo przy takiej ilości ryb to „normalka”. Co by nie mówić jak łowię kolejne 68 cm cudo to wędkarsko spełniam się coraz bardziej.
Przy tym zdjęciu także uwagi możemy mieć tylko do fotografa, bo rybka była ładna.
I nie nudzę się na tych rybach, bo pada kolejna 69 cm samiczka.
Wszystko na jeden rodzaj much. Na druga muchę ani brania. Poprzedni wyjazd brały tylko na seledyn, a teraz na takie mikrusy. Słońce chowa się już za skałami i zimno zaczyna doskwierać. Przelotki znowu zamarzają.
Jak nad rzeką robi się cień, ryby przestają żerować. Po dobrych kilkunastu minutach wyjmuję w końcu na seledynową muchę kolejną 69 cm samiczkę.
Teraz przerwa z braniami prawie godzinę. Powoli czas się zwijać. Pstrągi jednak nie pozwalają, bo pomarańczowa pijawka kusi 65 cm samczyka.
Zaczyna się powoli ściemniać, ale przed wyjściem z wody wyjmuję jeszcze 70 cm srebrną torpedę.
Z tej radości jak ślimak schowałem swoją szyję.
Starczy tych połowów. 10 wyjętych, dużo holowanych i podciętych ryb. Co mi więcej trzeba. No, może więcej emocjonujących holi, bo dzisiaj żaden pstrąg nie zmusił mnie do biegów w wodzie, ale to z powodu niskiego stanu rzeki. Przyjdzie deszcz, woda się podniesie, to sobie jeszcze pobiegam. I tak sobie czasami myślę, że jak czytam posty kolegów z Polski w stylu: woda duża lub mała, zero ryb, nikt nie miał kontaktu ( padała jedna lub dwie), itp, to chyba ta Ameryka wędkarsko nie jest taka zła. Obiecuję Wam koledzy, że przez kilka dni na ryby nie pojadę i nie będę Was moimi zdobyczami „denerwował”. Jeden z moich kolegów z Polski powiedział mi, że te ryby to są chyba atrapy, bo niemożliwe, aby takie i tyle łapać.
Robciu - skorzystaj w końcu z mojego zaproszenia i przyjeżdżaj. Razem połowimy prawdziwe ryby.