Kolego Radosławie.
Wszystkie rzeki, które odwiedzałem podczas moich wędkarskich wyjazdów w USA to są rzeki ogólno - dostępne (dostępne są na odcinkach parków, gdzie teren prywatny dochodzi do rzeki wstęp tylko za zgodą właściciela) i nie są to odcinki no kill. W różnych stanach już zdarzało mi się poławiać, ale takiego odcinka nigdy nie spotkałem. Pewnie gdzieś takie rzeki są (prywatne), ale ja o tym nic nie wiem ( a wszystko wiedzący przecież nie jestem). Co do limitów. W stanie Illinois i Wisconsin limit do zabrania łososiowatych wynosi 5 sztuk ( to i tak mało, bo jak łowiłem w górach Colorado, to tam limit połowu pstrągów był 12 sztuk). Część łowiących tutaj wędkarzy bierze ryby ( cały limit lub poszczególne sztuki ), część łowi tylko dla sportu. Zależy to także od poławianych gatunków. Pstrągi częściej ludzie biorą, łososie rzadziej. Nie ma żadnego limitu rocznego, jedyne ograniczenie to do zabrania 5 sztuk dziennie (ale co z taką dużą ilością ryby miało było by się robić, zjeść się nie da). Sprzedaż, oddawanie ryb jest zabronione. Rzeki obfitują w łososiowate nie tylko tam, gdzie ja poławiam, ale tak duża ilość ryb występuje okresowo w większości rzek wpadających do Wielkich Jezior lub oceanów.
Domyślam się kolego Radosławie czym spowodowane było Twoje pytanie, ale jak czytasz, to nie odcinki i obowiązkowa zasada no kill jest panaceum na obfitość ryb w wodzie.
Ale jak już wspomniałem o Colorado to przypomniałem sobie ciekawy sposób płacenia tam za połów na łowisku. Po dojechaniu nad rzekę ( było to w górach, ok. godziny od najbliższego osiedla ludzkiego), na parkingu była zamontowana skrzynka, coś w rodzaju naszej skrzynki na listy. Pod daszkiem skrzynki przyczepiono bloczek pozwoleń na połów. Przyjeżdżający wędkarz wyrywał jedna kartkę z bloczka, wpisywał na niej swoje nazwisko, nr. rejestracyjny samochodu i kartkę razem z przypiętym banknotem 5 dolarowym ( tyle wynosiła tam dzienna opłata za połów) wrzucał do skrzynki. Strażnik ( w takim typowym dla nich kapeluszu) przed kontrolą otwierał skrzynkę i już wiedział kto poławia nad rzeką. Prawda, że fajne.
Obiecałem kolegom, że zrobię kilka dni przerwy i dotrzymałem słowa. Te kilka dni minęło i dzisiaj znowu rano jestem nad Root River. Otoczenie całkowicie się zmieniło od ostatniej wizyty. Spadło w Racine 30 cm śniegu i wszystko wokół rzeki jest białe. Wita mnie temperatura minus 10 Celsiusza. Ubrałem się dobre, dwie chemiczne grzałki w kieszeniach i do boju. Jeszcze szarawo jak widzę pod brzegiem cień. Rzucam i rzucam, a pomarańczowa pijawka nie chce unieść się pod pysk ryby. Wykonałem z 30 rzutów, aż w końcu udał się. Widziałem w okularach jak trzepnął pyskiem i siedzi. I tylko jak ruszył mój kołowrotek z zimna odmówił posłuszeństwa. Hamulec nie zadziałał i szpulka swobodnie kręciła się. Oj miałem problem z jego wyjęciem,. Bo w rękawiczkach palcami musiałem hamować linkę. W każdym bądź razie po kilku minutach i spacerku w dół wyjąłem 70 cm samczyka.
Widać po nim, że musiał niezłe szorować po kamieniach idąc w górę rzeki. A jak już zszedłem na dół, to tam troszkę pomachałem. Na pomarańcza znowu samczyk, lecz pięćdziesiątaka nie fotografuje. Wyszło słoneczko, zrobiło się ciepło i kierunek największy w okolicy dołek. Rzucam i rzucam, muchy zmieniam i nic kompletnie się nie dzieje ( no, może dwa lub trzy zerwane pstrągi). W końcu gdzieś po godzince, na jajeczko wyjmuje kolorowego 68 cm samca.
Jak rozwiązał się w końcu worek z rybami, to ląduję troszkę „brudną” 65 cm samiczkę.
Potem moją zdobyczą jest długa 72 cm samiczka, która na zdjęciu wygląda jak wężowidło, a nie pstrąg.
Ale jak to dzisiaj napisał kolega z Forsa w fotografii dużo jest przypadkowości.
Potem piękna 70 cm samiczka
i za chwile śliczna 72 cm królowa dnia .
Dalej bierze maluszek 58 cm, który zostaje bez fotografii. Zakładam czarna muchę i siada 71 cm cudowny samiec.
Oj, daje dzisiaj znowu „popalić”. Wyjmuję ostatniego pstraga dzisiejszego dnia 60 cm samiczkę.
Starczy tego, 10 wyjętych. Kilka rybek oczywiście straciłem, ale najbardziej mi żal kolejnych dwóch pięknie ubarwionych samców. To nic, kiedyś może będą moje. Wracając do domu jak zwykle mijając w tej miejscowości wieżę ciśnień przypominają mi się procesy czarownic.
Chyba już dam znowu "odpocząć" pstrągom w tym tygodniu, a potem się zobaczy.
A swoją droga mam żal do kolegów z Forsa. Wracam z ryb pełen nadziei na poczytanie nowych wiadomości o wędkarstwie w Polsce, a na Forsie przez cały dzień tylko 4 nowe wpisy. Nie ma co czytać. Czyżby ryb w kraju już nie było?